2012-07-29 09:23:39
I po spływie...
Dzień był specyficzny. Wiele spraw nie szło tak jak trzeba i to do samego końca. (taki dzień, na drodze w lesie leżał martwy kruk... zły omen
).
Spływ zaczął się późno. Równo o 12-tej ostatni kajak wylądował
na wodzie w Miastku. Później 2-3 kilometry bardzo zabrudzonej
rzeki (masa śmieci). Było kilka fajnych przeszkód.
Później juz tylko gorzej. Same zwalone drzewa i krzaki. Walka, walka i walka, płynięcia nie było zbyt wiele.
I tak po 8,5 h dopadła nas burza... ciemno, nie widać było zbyt wiele.
Nie dopłyneliśmy do końca, czyli do Kawcze elektrownia.
Wyszlśmy na brzego gdzieś w dziczy. Pioruny waliły. Wszyscy przemoczeni.... fajnie.
I co teraz... trzeba było zorganizować transport ludzi i sprzętu.
Dwie osoby pobiegły szukać cywilizacji. Po jakimś czasie się odezwały,
że namierzyły ludzi, dowiedzieliśmy się, że byliśmy 1500 metrów
od celu po lini prostej czyli jakieś 1,5 do 2h płynięcia kajakami (tyle było przeszkód).
Przyjechało auto po kajaki, zakopało się, później poleciała felga... uciekło powietrze. Nie można było ruszyć śrub przy kole.
A tutaj 23-cia z haczykiem.
Lecieliśmy do Miastka po resztę transportu. W bagażniku klucze.
Po przyjechaniu udało się wymienić rozwalone koło... kajaki znalazły się na przyczepce. Wydostaliśmy się z dziczy. Później 1,5 h jazdy do miejsca biwakowania.
Wylądowaliśmy około pierwszej w nocy. Ale była dżimpreza.
Odczucia różne... nawet kilka tekstów: "nigdy więcej na kajaki".
Fajnie...