2012-08-13 07:13:21
I po spływie.
Zrzut w Sulęczynie. Środek miasta, ludzie sobie spacerują, jeżdżą samochody a my z kajkami pod pachami popylamy.
Kajaki jedynki z kołnierzami.
Zapieliśmy się na brzegu rzeczki i do wody. Było coś koło 11:37. Najpierw badanie stabilności kajaczka. Bujał się jak wańka-wstańka.
Trzeba przyznać, że specyficzna rzeczka na początku.
Szybki nurt, kamienie. Kilka małych mostków i...
No właśnie i to "i"...
Dopłyneliśmy do małej "tamy". Nic wielkiego. Dwa wejścia dla wody po środku słup metalowy. Cała ekipa zatrzymała się przed. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby porobić zdjęcia z drugiej strony.
Jedyną osobą z aparatem był Marian. Tak więc został wyznaczony jako pierwszy. Płynie, zbliżył się do progu i nagle... kajak jak spławik
w pion i zniknął za progiem... było tylko plum.... i cisza. Poczekaliśmy z 2 minutki (co by aparat zdążył wyciągnąć) i kolejna osoba.
Tym razem Adrian. Płynie, płynie, próg i kajak pionowo w dół. Plum i cisza. Lekka konsternacja. To dawaj ja napieram. Płynę rozpędziłem się już mam wejść w prawe ujęcie i kamień. Zrzucił mnie na środkową metalową belkę. Sru... przywaliłem. Szerokość tamy z 3 m belka z 20 cm a ja w nią przyrąbałem. Postawiło mi kajak w poprzek tamy, woda napiera. Kajaka ruszyć się nie dało. Głębokość wody na progu z 40 cm. Nic wielkiego ale napór wody spory. Udało mi się jakoś kajak wyciągnąć z nurtu wody. Poleciał sam przez próg. Zrobił plum.
Stanąłem na progu a tam przepaść z 3-3.5 m. Mówię w duchu "o kurczę" (słowo było trochę bardziej brutalne ale nie będę łaciny cytował). Patrzę na dół czy Mariana i Adriana zwłoki gdzieś nie pływają... kajaków nie ma, ciał też nie... ale szybki nurt rzeki to może ich zabrał. Pierwsza myśł skaczę... ale za chwilę... połamię sobie nogi na kamieniach poniżej. Odpuściłem.
Dalej już fajny lajtowy spływik był. Ładne widoczki, kilka zwalonych drzew. Płyniemy.
Ekipa zaczęła wariować, kto kogo zatopi. Woda się lała, kajaki skakały, ludzie robili uniki. W pewnwj chwili Adam zaatakował Mariana. Rozpędził się wjechał na jego kajak i poleciał na lewo. Adam chciał skompensować przechył przechylając się na prawo i... poleciał na prawe skrzydło. Strzelił grzybka... była to pierwsza wywrotka na kajaku z fartuchem. Mała szamotaninka, fartuch ściągnięty Adam wypływa na powierzchnię. Jest dobrze.
Dopływamy do mety. 4,5h. Szybko poszło. Na końcu jeszcze incydent z "McDonaldem". Część sąsiedniej ekipy była mocno głodna i
chcieli szukać Maca w okolicy.
To tak w telegraficznym skrócie. Wiele się działo, było śmiechu co nie miara. Ciężo wszystko opisać...