2008-06-30 11:38:16
Bardzo dawno temu - w dzień 1. wyjechałem do Warszawy z Krakowa w zimie fiatem 126 (z koleżanką

), fiat szarpie, potem zdechł całkiem w Radomiu, pchamy ok. 1 km do mechanika, mistrzowie rzekli: śmierć auta, chyba że coś tam zrobimy za pieniądze tak wielkie, że przesłał mi je kolega na pocztę w Radomiu. Wędrówka po Radomiu w - 20 st. Celsjusza, noc w hotelu. Dzień 2. rano ruszamy, fiat zdechł 20 km za Radomiem, zawracamy do Krakowa, wysiadło ogrzewanie, skrobię dziurkę w zlodzonej szybie, wpatruję się w dziurkę, biję głową w szybę, bo fiat znowu szarpie, naprawiam, nie daję rady na mrozie-grabieją dłonie,znowu zmierzch, kontrola policyjna- włącz pan światła, nie wolno jechać na postojowych, włączam- fiat gaśnie, bo brakuje mu prądu, koleżanka leży zawinięta w koc. przed Krakowem okazuje się, że przez szarpanie wyrzuciło olej, nie mam już na olej, zostawiam na stacji dowód osobisty za puszkę oleju, dojeżdżamy do Krakowa, lekkie odmrożenia, żyjemy. Koszt wyjazdu 1 wypłata.