46 - najdłuższa linia Europy

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco

Zupper i offroad z 3 h jazdy.

Ta linia chodziła mi po głowie od dłuższego czasu. Wielokrotnie jeżdżąc z Końskich nad morze przez Łódź mijałem te niekończące się tory i dziwne tramwaje jakby z innej galaktyki. Okazja nadarzyła się w majowy weekend 2013 roku kiedy podniosłem komunikacyjną rękawicę i pojechałem w kierunku Łodzi podejmując wyzwanie. Przy okazji zawiozłem przyjacielowi laptopa do remontu bo właśnie w LDZ pracuje mój komputerowy guru. W sieci trochę poczytałem o linii 46 wokół której od kilku lat trwają kontrowersje co do sensu jej utrzymania i eksploatacji, bez trudu zatem przyszła mi jej lokalizacja na mapie i samochodowym gps. Wbiłem się na autostradę i szybciutko dojechałem do Zgierza i następnie najeżoną fotoradarami drogą do Ozorkowa.
Sam Ozorków ze swoją główną ulicą robi sympatyczne wrażenie. Odnowione fronty kamieniczek, fajne skwery i ładne dwa kościoły w osi ulicy.
W samym mieście dość szybko zlokalizowałem pętlę przy ulicy Ceglanej która wrażenie wywarła na mnie dość depresyjne. Zarośnięta, zaniedbana, ze zniszczoną wiatą przystankową, tak naprawdę zero jakiejkolwiek infrastruktury. Dwa odcinki wyszczerbionego chodnika służącego za platformę dla wysiadających i wsiadających i wydeptane ścieżki do kiosku i pobliskiego „baru”, smiecie butelki i puszki po piwach obcych mi „marek”.
Już wtedy czułem, że owa wycieczka będzie nietuzinkowa choć do końca nie wiedziałem że przeistoczy się w prawdziwą walkę o życie momentami.
Pierwszego tramwaju w kolorze niezidentyfikowanym zbliżonym do niebiesko/zielonego po prostu się bałem, miałem wrażenie, że się zaraz rozsypie. Odpuściłem by pojechał sobie beze mnie. Poczekałem na drugi w kolorze żółtawym o numerze bocznym z wielką szybą po środku i dwoma przegubami. Wyglądał po prostu solidniej i ładniej od poprzednika.
Do pierwszego starcia doszło gdy podjechał pod wiatę dla wsiadających. Na przystanek przyszła dziewczyna z dwójką dzieci z których jedno miała w wózku zaś drugie trzymała za rękę by nie wpadło na tory. Stwarzając pozory dobrego wychowania i mając wolne obie ręce rzuciłem się ochoczo na pomoc przy załadunku wózka do wozu tramwajowego. Dziewczyna nacisnęła magiczny czerwony guziczek przy drzwiach i te otworzyły się z wolna. Starsze z dzieci, chłopczyk szybko wskoczył do środka, zaś ja wspólnie z jego mamą zaczęliśmy wkładać wózek do środka tramwaju. Niestety po pięciu sekundach drzwi nagle zaczęły się zamykać uderzając mnie w ramię z jednej strony i gniotąc wózek z drugiej. Poddaliśmy się. Dzieciak biega w środku my zaś atakujemy drugie wejście do wagonu gdzie sytuacja się powtarza. Po otworzeniu drzwi te po krótkiej chwili zamykają się nie dając czasu na załadowanie się z wózkiem do środka. Teraz już byłem świadom niebezpieczeństwa i zaparłem się plecami przytrzymując dłużej drzwi, które po krótkiej walce skapitulowały szkód nie czyniąc a jedynie czarną ze smaru pręgę na mojej bluzie, na plecach. Załadowaliśmy się do środka wśród niezidentyfikowanych pomruków z kabiny motorniczego. Ten chyba widząc nasz spektakularny sukces otworzył na oścież wszystkie drzwi . Zakotwiczyłem z tyłu tramwaju łudząc się możliwością robienia zdjęć zza szyby, ale ich przejrzystość szybko wyleczyła mnie z tego pomysłu. Były po prostu na tyle brudne, że gra nie warta była świeczki. Tramwaj w końcu ruszył i bardzo dobrze bo właśnie wtedy moja znajomość techniki i mechaniki została wzbogacona o nowe doświadczenia w praktyce. Na pierwszym kilometrze jazdy poznałem na własnej skórze jak w praktyce funkcjonują kwadratowe łożyska i sprężyny o zerowym uskoku lub ugięciu jak kto woli. Odcinek z Ozorkowa do granic Łodzi z pewnymi wyjątkami to jeden wielki huk i szarpanie na boki. Poddałem się ze zdjęciami zaś mój nadwyrężony kręgosłup wył o pomoc by dać mu odpocząć. Miejsc w wozie było sporo w tym wiele wolnych. Niestety mimo odporności nabranej podczas 5 letniej służby wojskowej z trudem mi przyszło zająć jedno z nich bowiem były brudne, pomazane i o zgrozo klejące się nie wiadomo po czym lub od czego. Reasumując stan siedzeń z tyłu wozu to po prostu obrzydzenie. W przypływie stabilnej jazdy rozejrzałem się po całym tramwaju odkrywając wiele napisów w języku okupacyjnym zaś jego wiek sądząc po stanie technicznym pamiętał pewnie jeszcze ustawy norymberskie.
Uciekłem z tyłu na przednią cześć wozu tramwajowego gdzie sytuacja uległa poprawie jeśli chodzi o stan utrzymania wozu i gdzie kurczowo trzymając się siedzenia dojechałem do Łodzi. Od granic miasta stan torowiska uległ zdecydowanej poprawie i można było podziwiać miasto zza szyb pojazdu kosmicznego o numerze bocznym 511. Siedząc błogo i nie odczuwając już gwałtownych zmian położenia doturlałem się do pętli o jakże pożądanym napisie jak na koniec tej linii – „Zdrowie”.

Pętla znajduje się na obrzeżach Parku Piłsudskiego i do złudzenia przypomina wrocławską pętlę przed bramą Stadionu Olimpijskiego na Szczytnikach. Tam musiałem zdecydowanie odpocząć i złapać pion. Postanowiłem przejść się kawałek ciesząc się odradzającym się we mnie życiem po traumatycznej podróży. Przeszedłem się wzdłuż parku przy okazji zwiedzając pomnik na jego terenie i ciesząc się tak słońcem jak i bezwietrzną pogodą. W powrotną drogę zrezygnowałem z usług wozu nr 511 przepuszczając go z radością na twarzy i czekając na inny model łódzkiego tramwaju. Po półgodzinnej przerwie na końcu Konstantynowskiej pojawił się tramwaj 46 w postaci nieco innego modelu, jednoprzegubowego i z wyglądu nieco starszego od „magicznego” poprzednika 511.
Przyznaję, że chociaż ze szrotu to robił wrażenie bo czas w środku wozu zatrzymał się w latach kiedy sekretarzem KC był Edward Ochab.
Wszędzie drewno, zmatowiałe chromy, napisy po niemiecku i drewniane siedzenia. Przez ułamek sekundy wróciły wspomnienia z początku lat 70 tych z Wrocławia gdy jeździłem Linke Hofmanami na korbę i z drewnianymi ławkami. Ten tramwaj był w swej amortyzacji zdecydowanie lepszy bo nie czynił tak wewnątrz jak i na zewnątrz takiego łomotu jak jego żółty poprzednik. Niestety wszystko co mogło wydawać się piękne szybko odeszło w niepamięć. Pech chciał, że motorniczy tego tramwaju musiał być kiedyś informatykiem lub kształcił się w tym kierunku zaocznie bo jedyne co uznawał podczas jazdy to system zero – jedynkowy. Tłumacząc to na język jazdy albo gaz do dechy, albo skok na „pedał hamulca”. Ktokolwiek w przypływie odwagi chcący reklamować ten niekonwencjonalny styl jazdy nie miał żadnych szans bo przesuwając się z wolna w kierunku kabiny motorniczego z czasem odbijał się od oparć i znikał niesiony siłą grawitacji na tyle wagonu wydając z siebie dość dziwne okrzyki prawdopodobnie reklamacyjne (swoją drogą przez jeden czy dwa przystanki jechałem z tyłu tego wozu, ale nie dało się wytrzymać tak śmierdziało uryną). Ludzie latali po wagonie jak murzyn na pikniku ku klux klanu i tylko jedna starsza babcina osiągnęła sukces docierając do kabiny motorniczego niczym na szczyt Mount Everestu i delikatnie dając mu do zrozumienia, że coś nie jest tak. Wymiana zdań nie trwała długo bo znowu był gaz do dechy i babcię grawitacja wgniotła w fotel a łzy pociekły jej prawie po plecach od przyspieszenia. Ja siedziałem pokornie na dobrym siedzeniu z przodu nie uaktywniając się pod żadnym pozorem. Chęć przeżycia wzięła górę więc pokornie doturlałem się do pętli w Ozorkowie gdzie po wyjściu z wozu miałem ochotę na ucałowanie ziemi. Tak Bonk przeżył 3 h ekstremalnej jazdy najdłuższą podobno linią tramwajową w Europie.

Trochę informacji technicznych:

Jechałem dwoma wozami. Pierwszy o numerze bocznym 511 dwuprzegubowy produkcji chyba niemieckiej i drugi też niemiecki ale już jednoprzegubowy. Nie wiem co to za modele, nigdy nie widziałem takich.
W/g gps pierwszy odcinek mierzył 28.45 km który pokonałem w czasie 1.34.37 h ze średnią prędkością 18.04 km/h i maksymalną 56.13 km/h
Drugi, powrotny odcinek mniejszy o dystans jednego przystanku to 28 km, czas 1.29,16 h, średnia 18.84 i maksymalna 67.52 km/h !!!!
Odcinek torów z Ozorkowa do Zgierza to tragedia. Nie ma 20 m by leżały w linii prostej. Potem jakość torowiska zdecydowanie się poprawia. Tabor jakim jechałem ze wszech miar wysłużony choć na trasie widziałem zdecydowanie lepsze wozy. Do fotografowania w mojej opinii niewiele jeśli chodzi o infrastrukturę tej linii. Na całej trasie jeden przystanek swoim design zrobił na mnie wrażenie, jednak brudne szyby i miejscówka nie pozwoliły zrobić zdjęcia. Pomijam cygańską enklawę w Zgierzu znajdująca się przy torach.
Mimo trwającego do dziś bólu pleców, siniaków i brudnej bluzy polecam ten tramwajowy off road bo gdzie znajdziemy coś takiego w cywilizowanej Europie jak nie u nas?
Pozdro ZUpper
  
 
dobra akcja z tym wozkiem
predkosc tez powywajaca
  
 
Zupper,czytając Twój "artykuł" poczułem sie jakbym czytał jeden z artykułów Jeremego Clarksona Jak zwykle zajebiste
Już sie nie moge doczekac,kiedy opiszesz wrażenia z jazdy Ikarusem na lini Warszawa-Wołomin Polecam.
Musze przyznac,że jak tylko nadarzy sie okazja chetnie pojade tą linią i koniecznie bede czekał na nr boczny 511
Pozdrawiam.
  
 
Tekst jak zwykle w wykonaniu zuppera wyśmienity. Nie da się porównać do nikogo, zupper ma swój styl, który mnie i wielu innym przypadł do gustu Zupper, nie myślałeś o pisaniu na większą skalę?
  
 
Rewelacja
Teraz proponuje przejechac sie prawdopodobnie najdlusza linia trolejbusowa na swiecie (Simferopol- Jałta, Krym) 86km przez gory tak samo starymi wozidlami produkcji ZSRR. Ale tutaj wrazenia dosc mocno wzbogacają jeszcze współpasażerowie


[ wiadomość edytowana przez: -kudlaty- dnia 2013-10-31 18:34:15 ]
  
 
Zdarzyło mi się nieraz jechać tramwajami w Łodzi, z tą różnicą, że w przeciwnym kierunku do Pabianic. Niazatarte wrażenie. Zawsze jak wpadam u nas do muzeum techniki, to tam właśnie jest taki tramwaj z drewnianymi suwanymi drzwiami i ławeczkami - no Zupper po prostu