Czy opłaca się wymienić żarówki przed zimą?

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Zastanawiam się czy opłaca się wymienić żarówki przed zimą? Chciałabym to zrobić dla bezpieczeństwa, bo jeżdżę na ksenonach i słyszałam, że należy je wymieniać co około 100 tysięcy km. W chwili obecnej przejechałam 110 tys. Dodatkowo pan mechanik, u którego byłam w innej sprawie, polecił mi żarówki night breaker, ponieważ dużo jeżdżę po Polsce, a one świecą dalej i dobrze oświetlają pobocze. Nie wiem czy warto skusić się na taki wydatek? Jakie są wasze wybory w tej kwestii?
  
 
Cytat:
2014-10-31 10:42:47, rita pisze:
/Dodatkowo pan mechanik, u którego byłam w innej sprawie, /...



-----------------
--- Biały ---
ten zły admin
  
 
Wszystko zależy od tego ile się jeździ oraz jak daleko od miejsca zamieszkania się wyjeżdża. Jeśli np ja posiadam samochód Nysa w którym sam jestem w stanie wymienić wszelkie żarówki i to "w polowych warunkach"w kilka minut, to wówczas jeżdżę póki tylko żarówki się świecą i nie patrzę na ich "przebieg". Jeśli zaś żeby wymienić żarówkę, trzeba rozebrać pół auta, no to lepiej wymienić ją w warsztacie. Więc tutaj już mówi to samo za siebie.

Kolejna sprawa, to jest jak daleko od domu się wyjeżdża. Jeśli np żarówka się wypali gdzieś w dalekiej trasie i zatrzyma Ciebie do kontroli drogówka, to Ci każą to naprawić na miejscu. Jeśli tego nie jesteś w stanie zrobić, no to zabierają dowód rejestracyjny auta i musisz zabierać wóz lawetą do warsztatu, naprawić, podbić przegląd i dopiero dostajesz ponownie dowód rejestracyjny. Takie ściąganie auta kilkaset kilometrów jest już dość drogie. Mój znajomy za ściągnięcie swojego rozbitego Forda Transita z Poznania pod Opole, zapłacił 700zł. Ja za ściągnięcie mojej Nysy 20 kilometrów lawetą, zapłaciłem 200zł (tam awaria była znacznie poważniejsza niż tylko żarówka )
Jeśli nie wyjeżdżasz zbyt daleko, to jeszcze możesz ryzykować. No najwyżej przyjdzie Ci raz ta niedogodność z lawetą, ale to może, ale i nie musi. Gorzej, jak jedziesz na drugi koniec Polski - wówczas ryzykuje się więcej.
Podobnie jest z taką usterką, jak "pajączek" na szybie. Póki dojeżdżam osobówką te 20 km do pracy, to nie ryzykuję za wiele, ale gdybym pojechał np 300km od domu i zatrzymał by mnie upierdliwy glina, to mógł by mi się doczepić do tego "pajączka" i zabrać dowód. No i miał bym problemy. Dlatego zanim będę wybierać się np do Warszawy, to muszę wymienić przednią szybę w osobówce.
  
 
Historyk1985, nie wiedziałam, że takie sytuacje z lawetą przy okazji przepalonej żarówki się zdarzają. Mnie raz zatrzymała policja i powiedziałam, że wiem, że mi się przepaliła i że jadę do warsztatu właśnie, a oni mnie puścili. Ale widocznie miałam szczęście. Czyli dobrze wozić ze sobą zawsze żarówki zapasowe
Ja jeżdżę dosyć dużo i czasami kilkaset km od mojego miasta. Dlatego też rozważam te night breakery...
  
 
Znam też taki przypadek, że kierowca zgłosił policji, że TIR jechał z niezabezpieczonym ładunkiem i z tego powodu kamyczek uszkodził mu przednią szybę. Drogówka nie ruszyła za TIR-em, ale zabrała dowód poszkodowanemu kierowcy. No bo sam przecież zgłosił, że ma uszkodzoną szybę. No i kierowca musiał lawetę ściągać po swoje auto.
Taką niestety mamy już policję. Jak mam coś do załatwienia i mi naprawdę na tym zależy, to wolę to sam załatwić, a nie angażować w to naszych "mundurniów"

Żarówki zawsze warto wozić ze sobą i to jest dla mnie oczywistość.
Problemem jest natomiast kwestia ich wymiany. W niektórych współczesnych autach, żeby dostać się do przednich lamp, trzeba rozebrać cały przód samochodu, wyjąć zderzak, przedni panel i kto tam wie, co jeszcze. Jeśli się to robi "po ciemku" i w szczerym polu, to można jeszcze narozrabiać, nadłamać krawędź jakiego plastiku, odłamać jaki zatrzask. Wiele rzeczy się niestety nie rozbiera w sposób intuicyjny
Pamiętam, jak w szkole jazdy, gdzie się uczyłem jeździć na Renault Clio, wszystkie wozy praktycznie miały krzywe zderzaki i podokręcane przy pomocy blachowkrętów takich, jak na budowie Elementy wokół tego były porysowane i miały nadłamane krawędzie. A wszystko to od tej częstej wymiany żarówek

Mnie też raz złapała drogówka za to, że mi nie świeciły żarówki. Nic mi nie zrobili, bo to były żarówki oświetlające tylną tablicę rejestracyjną. Nie było to więc aż takie poważne, jak np światła pozycyjne, mijania, czy kierunkowskazy. Jako, że miałem do garażu ze 300 metrów, a kontrola były w nocy, to pouczyli mnie tylko, że po powrocie do domu, muszę to niezwłocznie naprawić. Gdyby natomiast wypaliła mi się żarówka w lampie światła pozycyjnego lub mijania lub w kierunkowskazie, a ja nie miał bym zapasowej, lub nie mógł tego naprawić na miejscu, przy nich, to by mogło nie być aż tak "wesoło". Jeśli fakt wypalenia żarówki zagrażać może bezpieczeństwu w ruchu drogowym, to mają oni obowiązek zabrać dowód danego auta.

A jeśli chodzi o nowe auta, to niestety, ale te wielkie koncerny produkujące samochody się wycwaniły z tymi żarówkami. Chcą nas zmusić w ten sposób, aby z najdrobniejszymi pierdołami jeździć do ich autoryzowanych serwisów i dawać im zarobić.
Kiedyś, żeby wymienić żarówkę, wystarczyło odkręcić 2 śrubki płaskim śrubokrętem, wyjąć klosz, wymienić żarówkę i przykręcić klosz. To było banalne. Pracy dosłownie na 1 minutę.
Dzisiaj nas chcą zmusić, aby mechanicy w ich warsztatach tylko mogli takie bzdety naprawiać. Ubezpieczalnie też się cieszą z tego cwaniactwa, bo mogą nas "łaskawie ubezpieczyć" od kosztów lawety. I tak z powodu głupiej żaróweczki trzeba wzywać lawetę, dawać się skubać ubezpieczalni lub pomocy drogowej, by wreszcie zostać oskubanym przez autoryzowany serwis

Jak widzisz pomysłowość koncernów i ich pazerność nie znają granic
  
 
Z tymi żarówkami jest sporo racji,nowe samochody mają ten minus,że nawet z tak drobną rzeczą jak wymiana żarówki trzeba jechać do serwisu,w starszych modelach można było wszystko zrobić samodzielnie a i często te starsze samochody były solidniejsze od względem technicznym.