CarinaGTI TOYOTA DRIVER Yaris & GAZ69 & Hilux wrocław/DTR | W biały dzień taksówkarze pobili klienta, bo domagał się zniżki. Wojna taksówkarzy z pasażerami trwa od lat. I przybiera na sile. Rzecz działa się w Krakowie, choć zdarza się, i to nierzadko, w każdym mieście. W Warszawie taksówkarz z kolegami pobił niedawno niedoszłego pasażera, bo mu się nie podobał.
W starciu z taksówkarzem pasażer nie ma szans, o ile zamówił jazdę po mieście, a szofer posiada radio-taxi. W znacznie gorszej sytuacji są taryfiarze nie zrzeszeni w sieci. To oni są ofiarami morderstw, pobić i kradzieży. Choć często na własne życzenie.
Szybsze niż kij
Samoobrona taksówkarzy sieciowych działa sprawniej, niż pogotowie ratunkowe i policja razem wzięte. Wystarczy, by kierowca przez radio dał znać kolegom, że ma kłopoty. W ciągu kilku minut na pomoc przyjadą taksówkarze nie tylko z tej samej firmy, ale też konkurencyjnych. W takich sytuacjach obowiązuje zawodowa lojalność.
– Jak słyszę, że taksówkarzowi dzieje się krzywda, włączam silnik i jadę na złamanie karku – zapewnia Grzegorz Białek, taksówkarz z Krakowa, z dziesięcioletnim stażem. – Żyjemy w brutalnych czasach, ludzie muszą sobie pomagać.
– Radio jest szybsze niż kij bejsbolowy – zapewnia Aleksander Jeleń, prezes Zrzeszenia Taksówkarzy w Krakowie. O skuteczności radiowej samoobrony na własnej skórze przekonał się pasażer, który niedawno wsiadł do taksówki w pobliżu krakowskiego Rynku. Już w trakcie jazdy zapytał o zniżkę, był stałym klientem sieci. Taksówkarz odmówił.
– Z późniejszej relacji pasażera wynikało, że kierowca go zirytował, więc chciał zapłacić za kurs częściowo i wysiąść – mówi Sylwia Bober z biura prasowego krakowskiej policji. – Wtedy taksówkarz zatrzymał się i wezwał kolegów.
Taksówkarze spuścili pasażerowi manto. Podbili mu oko, złamali nogę, po czym odjechali. Dużego pecha miało też dwóch panów w dresach, którzy w towarzystwie pań wsiedli do taksówki poprzedniej nocy. Wyśmiewali się z kierowcy, głośno śpiewali. Kilka minut później niegrzeczni klienci leżeli już na ziemi. Nad nimi stał tłum rozwścieczonych taksówkarzy.
– W obliczu agresji, nie mogli zachowywać się jak potulne baranki – zauważa Andrzej Bobusia, prezes korporacji, do której należy taksówka. – Przecież wezwali w końcu policję. – Ja się im nie dziwię – przyznaje Edward Raś, kierowca taksówki, z tej samej sieci. – Sam bym chętnie chuliganom dołożył. Ludzie, z niezrozumiałych powodów, nie chcą nas szanować.
Chyba jednak zrozumiałych. W Bydgoszczy taksówkarz Krzysztof P. skatował pasażera prawie na śmierć, bo ten nie chciał dopłacić mu trzynastu złotych za kurs. Taksówkarz zatrzymał się na poboczu, wyrzucił pasażera z auta i brutalnie pobił. Leżącego w rowie człowieka zobaczył inny kierowca. Zawiózł do szpitala. Ranny ledwo przeżył.
– Taksówkarze zawsze kojarzeni byli z agresją. Narazili się ludziom jeszcze za Gierka – wyjaśnia Agata Wiesiołkowska, psycholog społeczny. – Czekaliśmy na nich w długich kolejkach, robili nam łaskę, że w ogóle zgodzili się nas zawieść. Kojarzyli się z zarozumialstwem i cwaniactwem.
Taksówkarz minionej epoki kojarzył się też z półświatkiem, bo woził złodziei i prostytutki. To wtedy zyskał sobie kilka przydomków: „taryfiarz”, „złotówa”, „sałaciarz”, „cierp”.
– Dziś wozimy miłośników burdeli, bo za każdego nowego klienta agencje towarzyskie odpalają nam niezłą sumkę – przyznaje kierowca, który chce zachować anonimowość. – Jak ktoś ma układ z burdelem, to żyje jak panisko. Ale to właśnie taksówkarze „z układem” są najczęściej ofiarami morderców i złodziei. Łatwym celem są też taksówkarze bez radio-taxi, często emeryci lub renciści, a także ci, o których mówi się, że należą do „taksówkarskiej mafii”.
Taksówkarzem na emeryturze jest Eugeniusz K. z Krakowa. Stoi pod dworcem, w miejscu, które porządni taryfiarze omijają wielkim łukiem. Kiedyś z agencji towarzyskiej pan Gienek odwoził do Kielc eleganckiego biznesmena. Już cieszył się, że oskubie przedsiębiorcę, kiedy nagle poczuł zimne ostrze noża przy swojej szyi.
– Dawaj kasę, bo oskalpuję cię jak szczep Irokezów na wojennej ścieżce – usłyszał od biznesmena. Oddał wszystko co miał, łącznie z dziesięciogroszówkami. – Należy oddać wszystko, czego żąda bandyta i za wszelką cenę starać się ocalić życie i zdrowie – przestrzega nadkomisarz Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. Pan Gienio do Kielc już nie pojedzie. Kupił matę na siedzenia, która agresywnego klienta może porazić prądem. I oszukuje jakby rzadziej.
|