Prawo / Przepisy - Strona 6

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Czyli podsumowując, będziemy mieli najdroższe mandaty w Europie, najbardziej rozwiniętą sieć fotoradarów, i najbardziej gówniane drogi...

pzdr
  
 
stało się

Wyższe kary za brawurę

Za przekroczenie prędkości o 5 km na godzinę kierowca zapłaci 50 zł mandatu – tak chce Senat

To niejedyna poprawka do kodeksu drogowego, którą przegłosowano 19 marca 2009 r. Mandaty za przekroczenie prędkości wystawiane przez specjalne centrum nadzoru nad ruchem drogowym będą karami administracyjnymi. A to oznacza poważne konsekwencje dla sędziów, prokuratorów, posłów czy senatorów. Od takich kar nie uchroni ich już immunitet.

Senat poparł także poprawkę, w myśl której za przekroczenie dozwolonej prędkości o 5 km właściciel namierzonego auta zapłaci 50 zł mandatu. Posłowie dopuszczali bezkarne jej przekroczenie o 10 km. Kierowcy muszą pamiętać o jeszcze jednej dolegliwości. Ci, którzy zapłacą kary w kwocie powyżej 2,5 tys zł, przez kolejny rok będą płacić mandaty w podwójnej wysokości.

Automatyczny nadzór nad ruchem drogowym ruszy w maju przyszłego roku. Obejmie on wszystkie fotoradary na terenie kraju.

Co to oznacza dla kierowcy? Najkrócej mówiąc, szybki i bardzo wysoki mandat.

Tuż po namierzeniu przekroczenia prędkości zdjęcie auta trafi do centralnego komputera. Tam jego właściciel zostanie błyskawicznie zidentyfikowany. System sam wystawi mandat, poda jego wysokość i powiadomi właściciela. Cała operacja ma trwać zaledwie kilka godzin. Za niezapłacone mandaty można będzie stracić prawo jazdy. Czas pozbawienia będzie zależał od kwoty zaległości.

– Ustawa poprawić ma bezpieczeństwo na drogach i jest potrzebna wszystkim ich użytkownikom – mówi „Rz" senator Marek Trzciński.

Niewiele jednak brakowało, by w Senacie projekt zupełnie przepadł. Pojawił się bowiem wniosek podważający prawidłowość trybu procedowania. Chodziło o to, że projekt, który odbierał sędziom postępowanie mandatowe i przenosił je na drogę administracyjną, nie trafił do zaopiniowania przez Krajową Radę Sądownictwa. Poprawka jednak przepadła. Podobnie zresztą jak ta, w której chciano karać mandatem w wysokości 50 zł za przekroczenie prędkości o jeden kilometr.
  
 
Na autostradzie będziemy jeździć szybciej

Na autostradach i drogach ekspresowych będzie można jeździć szybciej o 10 km/h. Na pozostałych drogach i w miastach prędkość pozostanie bez zmian.

Nawet 140 km/h będzie można jechać autostradą. W przypadku drogi ekspresowej dwujezdniowej - 120 km/h, a na drodze ekspresowej jednojezdniowej - 110 km/h. Takie zmiany zakłada przyjęta przez Sejm nowelizacja ustawy - Prawo o ruchu drogowym. Zmiany zakładają także, że szybciej będzie można podróżować również na drogach, które mają co najmniej dwa pasy przeznaczone dla każdego kierunku ruchu. W takim miejscu dopuszczalna prędkość pojazdu wyniesie 110 km/h. Tak więc na wymienionych wyżej drogach będzie można jechać o 10 km/h szybciej niż obecnie. Na pozostałych trasach poza obszarem zabudowanym kierowca nie powinien jechać szybciej niż 90 km/h.

Sejm odrzucił jednak propozycję Senatu, aby kierowców karano już za minimalne przekroczenie prędkości. Senatorowie chcieli, aby już za jazdę szybszą o 5 km/h od dozwolonej groziła kara w wysokości 50 zł. Tym samym w nowelizacji ustawy pozostał zapis dopuszczający większą tolerancję dla błędów urządzeń pomiarowych. Dlatego za przekroczenie prędkości w obszarze zabudowanym o 10-20 km/godz. kara wyniesie 200 zł. Jeżeli prędkość okaże się szybsza o 21-30 km/godz., kierowca zapłaci 300 zł. Gdy natomiast przekroczenie będzie wyższe niż 50 km/godz., mandat sięgnie 700 zł.

Poza obszarem zabudowanym przekroczenie prędkości o 10-20 km/godz. będzie z kolei kosztowało 150 zł. Maksymalna kara - przy jeździe przekraczającej 50 km/godz. dopuszczalną prędkość - wyniesie już 600 zł.

Najniższe mandaty będą na drogach ekspresowych i autostradach. Za jazdę przekraczającą o 10-20 km/godz. kara wyniesie 100 zł, natomiast 500 zł za jazdę z prędkością ponad 50 km/godz. od wskazanej na znakach.

- Urządzenia służące do pomiaru prędkości mogą się mylić o 4 km/h zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść kierowcy, dlatego pewna tolerancja powinna być stosowana - uważa Adam Jasiński, komisarz Komendy Głównej Policji.

W praktyce nie tylko fotoradary się mylą, ale także liczniki samochodowe.

Przyjęta przez Sejm nowelizacja ustawy zakłada jednak, że za przekroczenie prędkości kierowca nie uniknie kary. Ma w tym pomóc sieć nowoczesnych fotoradarów, które po zarejestrowaniu wykroczenia od razu prześlą zdjęcie do Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym. Tam fotografia zostanie poddana obróbce i kierowca zostanie szybko zidentyfikowany.

Nadzór nad Centrum obejmie główny inspektor transportu drogowego. On też będzie nakładał kary administracyjne na kierowców, gdyż zastąpią one obecne mandaty karne za wykroczenia.

Większość nowych regulacji wejdzie w życie 1 maja 2010 r.
  
 
Według skierowanych przez prezydenta do TK przepisów, od maja 2010 r. mają zacząć obowiązywać sztywne stawki mandatów; jeżeli kierowcy będą się uchylać od płacenia kar, prawo jazdy będzie tymczasowo zawieszane, a za każde kolejne wykroczenie będzie trzeba płacić dwa razy więcej.

Jak podano na stronie internetowej prezydenckiej Kancelarii, Lech Kaczyński uznał za zbyt dotkliwy przepis pozwalający na odebranie kierowcy samochodu w przypadku, gdy nie uiści on dobrowolnie kary, a następnie umożliwiający sprzedaż tego samochodu - nawet jeżeli w chwili przekroczenia prędkości nie kierował nim właściciel.

Lech Kaczyński uznał, że niezwykle dotkliwa dla obywateli byłaby natychmiastowa wykonalność decyzji o nałożeniu kary za przekroczenie prędkości. - Takie niezwykle dotkliwe dla obywateli rozwiązanie zdaniem Prezydenta mogłoby być uzasadnione tylko wyjątkowymi okolicznościami, których jednak ustawodawca nie wskazał. Ma to tym bardziej istotne znaczenie, że ustawa nie zawiera jasnych i czytelnych rozwiązań co do możliwości i trybu odwołania się od nałożonej kary - czytamy w komunikacie.

Prezydent zaznaczył, że w skierowanej do Trybunału ustawie przewidziano, że kary za przekroczenie prędkości będą nakładane nie jak dotychczas w trybie wykroczenia, ale w drodze decyzji administracyjnej wydawanej przez organ administracji centralnej (Główny Inspektorat Transportu Drogowego).

- Oznacza to, że decyzję w tej sprawie będzie wydawał tylko jeden urząd w Polsce, mający siedzibę w Warszawie. W efekcie skargi obywateli na decyzje o nałożeniu kary będą rozpatrywane przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie - napisano na prezydenckiej stronie internetowej.

Lech Kaczyński zwraca uwagę, że wiąże się to z tym, że sprawy o przekroczenie dozwolonej prędkości zostaną przeniesione z sądów powszechnych do sądu administracyjnego. "To poważna zmiana nie została skonsultowana ani z Krajową Radą Sądownictwa, ani z Naczelnym Sądem Administracyjnym" - zauważa prezydent.

Żródło
  
 
co te wybory do PE nam dają

Muszą oddać pieniądze za kartę pojazdu

- 425 złotych to jest dużo dla młodego człowieka. Dlatego należy o nie walczyć. Państwo wydało niekonstytucyjny przepis, „bubel” prawny i teraz musi respektować prawa obywateli, którzy mają uzasadnione roszczenia do odzyskania pobranej kwoty – mówi prawnik Robert Wójcik.

W portalu Hej.Mielec rozmowa z doktorantem prawa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, dyrektorem Biura Senatorskiego Władysława Ortyla, Robertem Wójcikiem, który wygrał sprawę ze Starostwem Powiatowym o zwrot nielegalnie pobranej opłaty za kartę pojazdu.

- W 2008 r. wygrał Pan sprawę w sądzie Okręgowym w Tarnobrzegu ze Starostwem Powiatowym w Mielcu o zwrot części opłaty za wydanie karty pojazdu. Czy mógłby Pan opowiedzieć jak przedstawiała się cała sytuacja?

- W 2006 roku sprowadziłem samochód z za granicy, dokładnie z Niemiec. Wiązało się to z różnymi opłatami i między innymi musiałem zapłacić 500 złotych za wydanie mi karty pojazdu, by zarejestrować to auto. Przepis, który stanowił, że za kartę pojazdu należy opłacać 500 złotych okazał się jednak niezgodny z konstytucją. Opłata za kartę pojazdu powinna odpowiadać wartości jej wytworzenia. W 2006 roku Trybunał Konstytucyjny Rzeczypospolitej Polskiej wydał wyrok, w którym orzekł, że opłata ta powinna wynosić 75 złotych.

- Jest to znaczna różnica.

- Zgadza się. W związku z tym zwróciłem się do ówczesnego Ministra Infrastruktury o zwrot różnicy, czyli o 425 złotych. Przegrałem tą sprawę. Ministerstwo stwierdziło, że nie jest organem, który pobrał przedmiotową kwotę, pieniądze zapłaciłem Starostwu Powiatowemu w Mielcu. Zwróciłem się wobec tego do Starosty z pismem o zwrot tych pieniędzy. Tutaj również spotkałem się z odmową.

- Ta odmowa nie była już jednak uzasadniona. Skierował Pan sprawę do sądu.

- Oczywiście. W pierwszej instancji Sąd w Mielcu nie uwzględnił mojego wniosku, dopiero Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu zmienił wcześniejszy wyrok i uznał, że mam rację. Był to jeden z pierwszych takich wyroków w Polsce. Dla wielu mielczan oznacza to, że mogą otrzymać zwrot tej sumy. Każdy, kto zapłacił za kartę pojazdu 500 złotych ma możliwość odzyskać różnicę. Nieważna jest wartość samochodu, jeżeli ktoś zapłacił taką kwotę, może domagać się zwrotu. Ja ze swej strony również pomogę. W Biurze Senatorskim Władysława Ortyla każdy mielczanin będzie mógł otrzymać wszelkie możliwe informacje. Natomiast wzór wezwania do zapłaty będzie wkrótce dostępny na stronie portalu Hej.Mielec, z której będzie można go ściągnąć.

- A co z kosztami postępowania sądowego?

- Jest to kwota 30 złotych. Ale i tak opłatę tę poniesie Starostwo Powiatowe. Ja rozumiem, że kiedy przepis obowiązywał, urząd musiał pobierać tak wysoką opłatę. Natomiast w tym momencie, kiedy wiadomo, że przepis jest niekonstytucyjny, gospodarny Starosta powinien zwrócić te pieniądze. Jeżeli sprawy wielu mielczan trafią do sądu, urząd poniesie wiele dodatkowych kosztów. Mogę jeszcze dodać, że Senator Władysław Ortyl podziela to stanowisko. W związku ze skalą problemu zwrócił się on do Ministra Infrastruktury. Wniósł on o zabezpieczenie środków na wypłatę tych pieniędzy przez miasta i powiaty z urzędu. Wynika to właśnie z faktu, że jeżeli ludzie pójdą do sądów ,a w następstwie tego do komorników, to kwota, którą powiat będzie musiał zapłacić okaże się znacznie wyższa.

- Jak zareagowali znajomi czy rodzina na wiadomość o wygranym wyroku?

- Bardzo pozytywnie. 425 złotych to jest dużo dla młodego człowieka. Choć w moim przypadku, raczej koledzy prawnicy gratulowali mi sukcesu, jeżeli chodzi o zasady obowiązywania prawa. Dlatego też należy o nie walczyć. Państwo wydało bezprawny przepis, „bubel” prawny i teraz musi respektować prawa obywateli, którzy mają prawo do odzyskania pobranej kwoty.

- Proszę jeszcze powiedzieć, czy otrzymał Pan już zwrot pieniędzy od Starostwa?

- Jeszcze nie. Na razie czekam, aż Starosta dobrowolnie mi je wypłaci. Nie chcę iść z tym do komornika, gdyż płacę podatki i nie chcę niepotrzebnie uszczuplać pieniędzy powiatu. Liczę tutaj na rozsądek Starosty. Z resztą w moim przypadku nie chodzi o pieniądze, a raczej, jak już wspominałem, o zasadę przestrzegania obowiązującego prawa. Wyrok mój jest prawomocny i wykonalny. Urzędnicy muszą się do niego bezwzględnie zastosować.
  
 
Towarzystwa zaniżają wycenę aut przy wypłacie z polisy

Ponad 30 proc. – takie mogą być maksymalne rozbieżności w wycenie tego samego samochodu, w zależności od tego, kto i jak ją wykonuje. Rzeczoznawcy towarzystw najczęściej zaniżają ceny aut.
Jak może różnić się wycena tego samego samochoduJak może różnić się wycena tego samego samochodu

Nawet o 33 proc. może się różnić wycena samochodu sprzed szkody, w zależności od tego, kto i jak będzie jej dokonywał – wynika z symulacji przygotowanej dla GP przez Fundację Multi-Expert. Podany przykład dotyczy dwóch ekstremalnych sytuacji.

W pierwszej, wyceniając Fiata Pandę Fresh 1.1 z 2008 roku, rzeczoznawca, pracując w pośpiechu, wprowadza do systemu tylko podstawowe dane – co prowadzi zwykle do zaniżenia wartości.

W drugiej, działa starannie, ustala wszelkie szczegóły wyceny, uwzględnia wszelkie elementy, które nie były częścią bogatego wyposażenia standardowego wersji Fresh. W efekcie różnica w wycenie auta sięga aż 33 proc.!

Teoretycznie błędy popełnione przez pierwszego rzeczoznawcę można wyłapać, ale dla przeciętnego klienta to trudne, tym bardziej że rzadko dostaje on arkusz ze szczegółową wyceną. Zwykle ubezpieczyciele w swoich pismach podają tylko ustaloną już wartość.

To problem, bo przy dużych uszkodzeniach niska wartość pojazdu sprzed szkody oznacza, że towarzystwom łatwiej orzec tzw. szkodę całkowitą. Jest to dla nich opłacalne, bo nie muszą pokrywać pełnych kosztów naprawy. Wyceniają tylko wartość pozostałości, odejmują ją od wartości auta sprzed szkody i różnicę wypłacają w formie odszkodowania. Jeśli przyjmiemy, że w naszym przykładzie koszty naprawy wynoszą 19 tys. zł, to przy likwidacji szkody z OC komunikacyjnego, gdzie towarzystwo musi pokrywać koszty naprawy pojazdu do 100 proc. wartości pojazdu sprzed szkody, przy wycenie sporządzonej przez pierwszego rzeczoznawcę towarzystwo orzeknie szkodę całkowitą. Załóżmy, że wartość rozbitego auta zostanie wyceniona na internetowej aukcji na 8 tys. zł, towarzystwo odejmie tę kwotę od wartości samochodu sprzed szkody (czyli 18 tys. zł) i wypłaci 10 tys. zł odszkodowania. Jeśli przyjmiemy wyższą wycenę, szkody całkowitej nie będzie i ubezpieczyciel będzie musiał pokrywać całkowite koszty naprawy, czyli 19 tys. zł.

Oczywiście klient może poprosić o nową opinię niezależnego rzeczoznawcę, ale obecnie towarzystwo nie musi jej uznawać. Klientowi pozostaje więc droga sądowa. Rzecznik Ubezpieczonych chce to zmienić. Jeśli rzeczoznawca wynajęty przez klienta wyceniłby wartość samochodu sprzed szkody na kwotę ponad 10 proc. wyższą niż wycena ubezpieczyciela (czyli w naszym wypadku 19,8 tys. zł), to ten ostatni będzie musiał ją uznać albo zakwestionować na drodze sądowej i wykazać błąd w pracy niezależnego rzeczoznawcy.
Autor: Marcin Jaworski
  
 
Mimo braku dowodu zawarcia polisy OC pojedziesz dalej
Ważna zmiana w polskich przepisach.

Koniec z odholowywaniem samochoduw wypadku braku potwierdzenia wykupienia polisy OC. Wczoraj weszły w życie nowe przepisy, które nieco złagodziły postępowanie z zapominalskimi. Teraz kierowca, jeśli nie będzie miał przy sobie dowodu zawarcia polisy OC, policjanci będą mogli sprawdzić za pomocą telefonu lub internetu, czy faktycznie taką polisę zawarł. Jeśli wszystko będzie w porządku, kierowcę nie czekają żadne konsekwencje z powodu braku dokumentu.

Jeśli jednak okaże się, że kierowca nie zawarł obowiązkowej polisy OC, wtedy nadal będą czekały go poważne konsekwencje - zostanie ukarany mandatem i pozbawiony dowodu rejestracyjnego pojazdu. Dodatkowo dane takich kierowców będą przesyłane do Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego, który będzie mógł nałożyć dodatkową karę za brak polisy.

Jeszcze gorzej sprawa się ma w razie wypadku. Sprawca, który nie ma wykupionej polisy, będzie musiał pokryć koszty naprawy auta poszkodowanego i koszty leczenia z własnej kieszeni. W najgorszym przypadku może zostać zmuszony nawet do wypłacania dożywotniej renty. O egzekwowanie wypłat będzie dbać Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny oraz sądy.
  
 
Za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu dożywotnia utrata prawa jazdy

Posłowie szykują bat na pijanych kierowców. Tych, którzy po wypiciu kilku piw spowodują wypadek chcą karać dożywotnim odebraniem prawa jazdy.

Kierowca, który pod wpływem alkoholu spowoduje wypadek, w którym będą ranni lub ofiary śmiertelne, dożywotnio straci prawo jazdy. Takiego rozwiązania chcą posłowie Prawa i Sprawiedliwości, którzy przygotowali projekt zmian zaostrzający kary w Kodeksie karnym. Obecnie prawo jazdy również może zostać odebrane dożywotnio przez sąd, ale nie musi. Sędziowie mają dowolność przy orzekaniu tej kary. Zmiana ma sprawić, że piani sprawcy wypadków obligatoryjnie będą na zawsze tracić swoje uprawnienia do prowadzenia pojazdów.

Projektowane przepisy zakładają, że jeżeli okaże się, że zatrzymany przez policję nietrzeźwy kierowca był już w przeszłości karany za jazdę pod wpływem alkoholu, również straci prawo jazdy na zawsze. W takich przypadkach nie ma co liczyć na pobłażliwość sądu i należy się liczyć także z karą więzienia. Projekt zakłada, że pijani recydywiści trafią za kratki na co najmniej trzy lata, a maksymalnie na pięć lat.

- Zaostrzanie kar nic nie da – uważa dr Ryszard Stefański z Wyższej Szkoły Handlu i Prawa i zarazem prokurator Prokuratury Krajowej. Jego zdaniem tylko działania policji polegające na ujawnianiu pijanych kierowców są skuteczne.

- Obecnie wsiadając do samochodu można przejechać prawie cały kraj i nie zostać zatrzymanym przez policję. Gdyby jednak kierowca wyjeżdżając w trasę miał świadomość, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż zostanie skontrolowany, to wówczas byłoby mniej nietrzeźwych osób na drodze – tłumaczy Ryszard Stefański. Jego zdaniem rola policji jest tu bardzo duża i od skuteczności jej działań zależy czy kierowcy zaczną bać się jazdy pod wpływem alkoholu.

- Jak dotąd zaostrzanie kar za jazdę pod wpływem alkoholu nic nie zmieniło. Sankcje już są bardzo surowe, a zaproponowane przez posłów kary więzienia są bardziej dotkliwe niż te za dużo cięższe przestępstwa – dodaje Ryszard Stefański.

Autorzy projektu argumentują, że pijani kierowcy są jednym z ważniejszych problemów bezpieczeństwa na drogach w Polsce. Dlatego zdaniem pomysłodawców zaostrzenie kar jest jedynym rozwiązaniem walki z taką patologią.

Z policyjnych statystyk wynika, że nietrzeźwi kierowcy uczestniczą w ponad 13 proc. wszystkich wypadków drogowych. Natomiast powodują ich około 10 proc.. W 2008 roku w wypadkach, w których uczestniczyli nietrzeźwi kierowcy zginęły 603 osoby, a 6319 zostało rannych.
  
 
Konta chronione tajemnicą bankową
Danuta Frey

Wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego może podważyć ściąganie mandatów z rachunków bankowych. Obecnie jest to powszechna praktyka urzędów skarbowych

Art. 5 ustawy o ochronie danych osobowych mówi, że jeśli przepisy innych ustaw przewidują dalej idącą ochronę danych, stosuje się przepisy tych ustaw. Posiadaczom kont dalej idącą ochronę daje art. 105 prawa bankowego. W katalogu podmiotów, którym banki muszą udzielać informacji, stanowiących tajemnicę bankową, nie ma bowiem naczelnika urzędu skarbowego.

Skarga na zajęcie pieniędzy z rachunku
W sprawie rozpatrywanej przez NSA chodziło o wyegzekwowanie mandatu nałożonego przez straż miejską na Julię W. Ściąganie mandatów nakładanych przez policję i straże miejskie odbywa się w trybie ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji. Zgodnie z nią naczelnik urzędu skarbowego jest organem egzekucyjnym uprawnionym do stosowania wszystkich środków egzekucji należności pieniężnych, a więc również z rachunków bankowych. Uchodzi to za najbardziej efektywną i najszybszą formę dochodzenia należności.

Naczelnik US w Rudzie Śląskiej, do którego straż miejska skierowała tytuł wykonawczy, zawiadomił bank o zajęciu konta Julii W. Jego właścicielka wniosła do generalnego inspektora ochrony danych osobowych skargę, zarzucając bezprawne zajęcie jej rachunku oraz naruszenie ustawy o ochronie danych osobowych i złamanie tajemnicy bankowej (art. 105 prawa bankowego nie zmusza banków do udzielania naczelnikowi US poufnych informacji).

Ani u GIODO, ani w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie argumenty te nie znalazły zrozumienia. Oddalając skargę, WSA orzekł, że naczelnik US i bank działały na podstawie art. 23 ust. 1 ustawy o ochronie danych osobowych oraz art. 80 ust. 1 ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji. Pierwszy przepis zezwala na przetwarzanie danych, gdy jest to niezbędne do spełnienia obowiązku wynikającego w tym wypadku z ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji. Zgodnie zaś z jej art. 80 § 1 organ egzekucyjny dokonuje zajęcia wierzytelności z konta przez przesłanie zawiadomienia o jej zajęciu. Prawo nie wskazuje środków, jakimi mogą się posługiwać organy egzekucyjne do ustalenia banku oraz numeru rachunku zobowiązanego.

Priorytet dla poufności
Naczelny Sąd Administracyjny nie zgodził się z tym wyrokiem. Uznał za uzasadnioną skargę kasacyjną Julii W., uchylił wyrok WSA i przekazał mu sprawę do ponownego rozpoznania. W ocenie NSA doszło do naruszenia art. 5 ustawy o ochronie danych osobowych oraz art. 105 prawa bankowego zapewniającego ochronę tajemnicy rachunku bankowego. Pierwszy z tych przepisów wyklucza stosowanie art. 23 ustawy o ochronie danych osobowych. Drugi nie daje naczelnikowi US uprawnienia do żądania informacji objętych tajemnicą bankową. Nie stwarza do tego podstaw także art. 80 ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji, który, zdaniem NSA, tylko określa czas, w jakim następuje zajęcie rachunku.

– Sąd uznał art. 105 prawa bankowego za dający dalej idącą ochronę danych osobowych. Trudno byłoby jednak już teraz przewidywać praktyczne skutki tego wyroku, skoro na razie znamy tylko ustne motywy. Dopiero pisemne uzasadnienie pozwoli na pełniejszą interpretację – mówi radca prawny Piotr Wójcik reprezentujący GIODO.

Możliwości pełnej oceny znaczenia wyroku NSA nie widzi na razie Ministerstwo Finansów, ponieważ go jeszcze nie zna. – Sprawa wydaje się jednak ważna z punktu widzenia skuteczności działania służb egzekucyjnych administracji podatkowej w całym kraju – zauważa Grażyna Piechota, rzecznik prasowy Izby Skarbowej w Katowicach.

Na pewno zaś wyrok NSA stawia pytania, na które trzeba będzie odpowiedzieć.

Grzegorz Sibiga, Instytut Nauk Prawnych PAN
Badając zbieg trzech ustaw, NSA słusznie stwierdził, że zastosowanie znajdzie prawo bankowe, ponieważ przewiduje najdalej idącą ochronę danych osobowych spośród nich. Uniemożliwia to jednak przepływ informacji stanowiących tajemnicę bankową między bankiem oraz naczelnikiem urzędu skarbowego działającym jako organ egzekucyjny, co ma znaczenie szczególnie na etapie „poszukiwania” zobowiązanego. Ten istotny mankament, wynikający z braku spójności ustawy o postępowaniu egzekucyjnym w administracji oraz prawa bankowego, może jednak zostać zmieniony dopiero w wyniku nowelizacji tej ostatniej ustawy. Wyrok nie odnosi się natomiast do wykorzystywania przez naczelnika w egzekucji danych o rachunkach bankowych pozyskanych z innych działań (np. przyjmowania przelewów zobowiązań podatkowych).
  
 
Policja doniesie o przypadkach prywatnego używania służbowych aut

Użytkujesz samochód służbowy w celach prywatnych? Uważaj na policję. W razie zatrzymania, stróże prawa mają informować o tym urzędy skarbowe – takie są założenia do projektu nowelizacji ustaw: o podatkach dochodowych oraz o VAT.

Zmiana przepisów ma służyć skutecznemu opodatkowaniu używania aut firmowych do celów prywatnych. Zdaniem Marka Kolibskiego, doradcy podatkowego z kancelarii KNDP Kolibski Nikończyk Dec & Partnerzy, obecnie urzędy skarbowe nie są w stanie wykazać, że pracownik wykorzystuje auto służbowe do podróży prywatnych, od czego powinien zapłacić podatek.

Ministerstwo Finansów chce wymusić na firmach informowanie o udostępnianiu pracownikom aut do celów prywatnych. Ponadto firma ma też wskazać, kto jest uprawniony do korzystania z samochodu. Pracownik ten zapłaci podatek od dodatkowego przychodu w wysokości 0,5% wartości samochodu miesięcznie, proporcjonalnie do liczby dni, podczas których samochód był wykorzystywany do celów prywatnych. Od tego przychodu pracownik odprowadzi też składki ZUS i ubezpieczenia zdrowotne.

Jeżeli firma nie wskaże osoby korzystającej z auta prywatnie albo ukryje, że samochód jest używany do takich celów, sama będzie musiała zapłacić podatek. W tym przypadku przychód będzie liczony w wysokości 1% wartości pojazdu.
  
 
Kierowcy zrzucą się na strażaków?

Posłowie chcą, żeby towarzystwa ubezpieczeniowe płaciły specjalną opłatę na dofinansowanie straży pożarnej. - Zapłacą za to kierowcy, bo podrożeją polisy - ostrzegają ubezpieczyciele. MSWiA nie mówi nie, przeciwny jest resort finansów.

Pomysł narodził się w Parlamentarnym Zespole Strażaków. Zgłosiła go posłanka Platformy Obywatelskiej Bożena Szydłowska. - Często rozmawiam ze strażakami, którzy skarżą się na przestarzały sprzęt - mówi Szydłowska. Jej zdaniem straż nie zajmuje się już tylko gaszeniem pożarów, ale też wyjeżdża do wypadków komunikacyjnych. - Tymczasem kilkuletni sprzęt jest za słaby, by przeciąć karoserię najnowszych modeli samochodów - dodaje.

Szydłowska proponuje, żeby od każdej polisy komunikacyjnej OC, AC i NNW ubezpieczyciele przekazywali straży pożarnej 1 zł. Tylko w ciągu roku dałoby to dodatkowo co najmniej 21 mln zł. - Skoro towarzystwa ubezpieczają majątek straży pożarnej, mogłyby się podzielić z nią prowizją i w ten sposób sfinansować zakup nowego sprzętu - przekonuje.

- Pomysł spodobał się wicepremierowi Schetynie - mówi Szydłowska. I pokazuje odpowiedź na jej propozycje Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. "MSWiA dostrzega możliwość podjęcia prac nad proponowanymi przez Panią Poseł rozwiązaniami" - napisał w niej podsekretarz stanu Zbigniew Sosnowski. Co na to MSWiA? Biuro prasowe poprosiło nas o przesłanie pytań mailem. Wczoraj nie doczekaliśmy się odpowiedzi.

Przeciwne jest Ministerstwo Finansów. "Propozycja wprowadzenia rozwiązań prawnych, które obligowałyby zakłady ubezpieczeń do ponoszenia kolejnych kosztów (...) z tytułu umów OC, AC i NNW, wydaje się trudna do przyjęcia" - odpisał posłance podsekretarz stanu Dariusz Daniluk. Jego zdaniem mogłoby to doprowadzić do podniesienia ceny polis.

- Nie znam żadnego kraju w Unii Europejskiej, w którym kierowcy zrzucaliby się na strażaków - mówi Marcin Tarczyński, analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń. Bo - jego zdaniem - to kierowcy, a nie firmy ubezpieczeniowe zapłacą nową opłatę. - To kolejny para podatek, zupełnie niepotrzebny, bo ubezpieczyciele już i tak finansują straż pożarną - dodaje. Towarzystwa przekazują na strażaków 10 proc. składek z obowiązkowych ubezpieczeń budynków od żywiołów. W ubiegłym roku trafiło do nich w ten sposób dodatkowe 35 mln zł.

Składki ubezpieczeniowe to łakomy kąsek dla polityków. Przed dwoma laty do kieszeni kierowców sięgnął rząd PiS, kiedy szukał pieniędzy dla szpitali. Ówczesny minister zdrowia Zbigniew Religa zdecydował, że towarzystwa ubezpieczeniowe będą oddawać NFZ 12 proc. z obowiązkowych składek OC. Sejm zniósł tzw. podatek Religi dopiero w listopadzie ubiegłego roku. Ubezpieczyciele przez ten czas oddali do NFZ ponad 800 mln zł. Większość kosztów i tak przerzucili na klientów. Ceny polis OC poszły w górę średnio o 6 proc.

Źródło: Gazeta Wyborcza
  
 
Podatkiem węglowym w emisję gazów cieplarnianych
Konrad Niklewicz

Jak dowiedziała się "Gazeta", minister środowiska będzie namawiał kolegów z rządu, żeby taki podatek rozważyć także w Polsce. Obowiązuje on już w ośmiu, a wkrótce w dziewięciu krajach UE.

Nowe podatki nigdy nie przynoszą społecznego poklasku. A jednak polski rząd zacznie wkrótce dyskutować o wprowadzeniu "podatku węglowego", wzorem Szwecji, Finlandii, Danii, Holandii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Francji, a w przyszłym roku - także Irlandii. Dyskusję chce rozpocząć minister środowiska Maciej Nowicki.

- Będę rozmawiał z wicepremierem ministrem gospodarki Waldemarem Pawlakiem o tej propozycji już w najbliższym czasie. Bo to jest genialny, bardzo prosty mechanizm, żeby mieć więcej pieniędzy na działania mające prowadzić do ograniczenie emisji CO2, także w sektorze transportowym - powiedział "Gazecie" Nowicki.

Pomysł "podatku węglowego", który - wbrew nieco mylącej nazwie - dotyczy paliw używanych w transporcie i w elektroenergetyce, nie jest niczym nowym. W Europie zaczęto go stosować już w latach 90. Teoria ekonomiczna, leżąca u podstaw "podatku węglowego", jest prosta. Kupując i wykorzystując paliwo, konsument nie płaci za straty wywołane przez zatrucie środowiska, zwłaszcza za efekty emisji CO2 do atmosfery. Rynek sam z siebie - przyznają ekonomiści - nie jest w stanie wytworzyć mechanizmu, który te koszty pokrywa.

Wprowadzenie "podatku węglowego" problem rozwiązuje, bo konsument zaczyna płacić za zanieczyszczenie, które osobiście powoduje. I dlatego taki podatek jest uważany za rozwiązanie społecznie sprawiedliwe. Dodatkowo - argumentują niektórzy politycy i ekonomiści - "podatek węglowy" skłania do oszczędzania paliw, i w konsekwencji, zmniejsza uzależnienie gospodarki od ich importu. Z tych powodów kolejne państwa europejskie decydują się na wdrożenie "podatku węglowego".

Jak to działa w praktyce? Np. we Francji podatek będzie nakładany bezpośrednio na paliwa, tak jak akcyza. W pierwszym roku obowiązywania (2010), obciążenie wyniesie 4,5 eurocenta na każdy litr oleju napędowego, 4 eurocenty na litr benzyny i ok. 0,4 eurocenta na taką ilość gazu, która pozwala wytworzyć jedną kilowatogodzinę energii. Oznacza to, że emisja jednej tony CO2 będzie kosztować każdego mieszkańca Francji 17 euro. Z czasem podatek wzrośnie, ale jego wprowadzeniu we Francji będzie towarzyszyć obniżka innych podatków pośrednich, np. CIT.

Wyższe stawki są pobierane w innych krajach. W Szwecji stawka "podatku węglowego" wynosi ok. 2,34 korony na każdym litrze, co w przeliczeniu na tonę CO2, daje ok. 108 euro. We Francji - tak w Szwecji - dochody z podatku węglowego będą wydawane na ochronę środowiska. W Szwecji "podatek węglowy" przyniósł zresztą spektakularne efekty: przyczynił się do 9-proc. redukcji emisji CO2 (od 1991 r.), podczas gdy wzrost gospodarczy w tym okresie wyniósł 48 proc. Co roku "podatek węglowy" przynosi 15 mld koron (ok. 1,4 mld euro).

Oczywiście podatek węglowy ma swoje wady. Jak każde obciążenie fiskalne, negatywnie wpływa na wzrost gospodarczy. Podwyższając ceny paliw, ma też wpływ (negatywny) na wzrost cen towarów i usług. - Z podatkiem węglowym trzeba postępować ostrożnie, bo przy jego zaletach, jest on jednocześnie narzędziem do zwiększania inflacji - mówi Nowicki. Przykład Szwecji (inflacja na poziomie 3 proc.) przekonuje jednak, że takiej groźby da się uniknąć.

Zresztą już wkrótce Polska (i inne kraje UE) mogą nie mieć wyboru: będą musiały rozmawiać o "podatku węglowym". Komisja Europejska już oficjalnie zaproponowała pod koniec września br., żeby wprowadzić obowiązkowy carbon tax przy okazji zbliżającej się reformy unijnych przepisów o akcyzie paliwowej.

Taki podatek - przypomina Komisja - załatałby dziurę w europejskim systemie ograniczania emisji CO2. Unijny ETS (European Trading Scheme) na razie dotyczy tylko podstawowych branż przemysłu (hutnictwa, elektroenergetyki, chemii). Fabryki muszą płacić za swoje emisje CO2. Tymczasem europejski sektor transportowy płacić nie musi. Komisja jest znacznie ostrożniejsza niż np. rząd Francji - proponuje tylko 1 eurocent za każdy kilogram CO2 wyemitowany do atmosfery - czyli mniej niż 1 eurocent na litrze benzyny i/lub oleju napędowego.

  
 
OC będzie droższe, bo lepsze

Kończą się złote czasy dla kierowców. Od przyszłego roku ceny za obowiązkową polisę OC wzrosną. Skokowo - ostrzegają ubezpieczyciele

Ubezpieczenie OC musi wykupić każdy właściciel auta. Dzięki ostrej konkurencji ceny polis są u nas niskie. Według Europejskiej Federacji Ubezpieczeń i Reasekuracji polscy kierowcy płacą za OC średnio 100 euro rocznie. Niemcy - 250 euro, Austriacy ponad 300, a Luksemburczycy - niemal 400. Nawet w Czechach czy na Węgrzech też jest dwa razy drożej.

Nadciąga jednak koniec taniego OC. Do 10 grudnia Polska zgodnie z wymaganiami UE musi podnieść tzw. sumy ubezpieczenia, czyli maksymalną wysokość odszkodowania, na jakie może liczyć kierowca. Z 300 tys. euro do 500 tys. wzrosną tzw. szkody na mieniu (głównie zniszczony samochód) oraz z 1,5 mln aż do 2,5 mln euro szkody osobowe (utrata zdrowia lub życia ofiar wypadku).

Jak wzrosną odszkodowania
Po zmianach maksymalne odszkodowania, na jakie będą mogli liczyć kierowcy oraz ich rodziny, bardzo wzrosną:
- do 500 tys. euro za zniszczone auto
- do 2,5 mln euro za utratę życia lub zdrowia


W razie - odpukać - wypadku dostaniesz wyższe odszkodowanie. Ale za OC zapłacisz więcej. Michał Kwieciński, prezes Liberty Direct: - Doświadczenia innych krajów pokazują, że wzrost nie będzie powolny, lecz skokowy.

Zwłaszcza że towarzystwa ubezpieczeniowe tylko czekają na pretekst do podwyżki.

Na polskim rynku trwa bowiem bezpardonowa wojna cenowa. Wywołały ją towarzystwa sprzedające tanie polisy przez internet i telefon. Część firm zaczęła sprzedawać OC znacznie poniżej kosztów, zmuszając pozostałych graczy do pójścia w ich ślady.

W ostatnich trzech latach ceny OC spadły o kilkanaście procent, mimo że wartość wypłacanych odszkodowań wzrosła.

- Większość ubezpieczycieli na OC nie zarabia, a wręcz musi do niego dopłacać - mówi Katarzyna Lewandowska, dyrektor PZU ds. produktów komunikacyjnych. Po co to robią? Bo zadowolony z OC klient może dokupić polisę autocasco, na której jest niezły zysk.

To wszystko niepokoi Komisję Nadzoru Finansowego. - Analizujemy stawki na rynku, przedstawimy raport - mówi tajemniczo Katarzyna Biela z KNF.

Nieoficjalnie można usłyszeć, że nadzór finansowy może nawet wydać rekomendację, by nie sprzedawać polis OC poniżej kosztów. W praktyce oznaczałoby to zakaz.

Na razie KNF uspokaja. Biela: - Gdyby rzeczywiście wszyscy tracili, to już dawno zwinęliby biznesy.

Część ubezpieczycieli zaczęła podnosić ceny już w tym roku. - Podwyżka dotyczy na razie tylko tych, którzy jeżdżą nieostrożnie i powodują wypadki - zapewniają towarzystwa. Nie oznacza to jeszcze, że na OC zaczęły zarabiać - na razie tylko mniej tracą.

- Ceny pójdą w górę - przyznaje Lewandowska. Także dlatego, że wzrosną wypłacane zadośćuczynienia za śmierć w wypadku osoby bliskiej. - Coraz więcej Polaków wie, że może się o nie starać. Ich żądania są często wygórowane, firmy muszą tworzyć specjalne rezerwy.

- Ceny polis już idą w górę i nadal będą rosły - mówi Wojciech Wężyk z sopockiej Ergo Hestii. Jego zdaniem musi tak być, skoro OC jest u nas dwa razy tańsze niż na Zachodzie, a odszkodowania prawie takie same.

Rośnie też wysokość rent przyznawanych ofiarom wypadków za utratę zdolności do pracy. - A nawet niewielkie renty przez kilkadziesiąt lat sumują się do milionowych kwot - mówi Kwieciński.

W ostatniej chwili przed podwyżką część firm próbuje złowić klientów. AXA Direct obiecuje "OC i AC już od 57 zł miesięcznie"; warto dodać, że tyle zapłaci 37-letni kierowca z Wrocławia jeżdżący skodą fabią. W Aviva Direct przy zakupie pakietu OC i AC dostaniemy 50 proc. zniżki na OC. Kobiety - dodatkowe 10 proc. Gratis Aviva dorzuci do OC assistance w wersji podstawowej.

A PZU przekonuje po prostu, że "niemal dla każdego klienta" ma ofertę tańszą niż konkurencja.

Ubezpieczyciele kuszą też błyskawiczną - w porównaniu z gehenną sprzed lat - likwidacją szkód i wypłatą odszkodowania. Liberty Direct zapewnia, że zdąży w siedem dni. W tym czasie co prawda jedynie dowiemy się, na ile możemy liczyć, ale to i tak postęp.

W Generali pieniądze za stłuczkę do 4 tys. zł dostaniesz w dwa dni.






Cytat:
Do 10 grudnia Polska zgodnie z wymaganiami UE musi podnieść tzw. sumy ubezpieczenia....


ciekawe kiedy podniosą pensje do przeciętnej unijnej ?
  
 
Janosikowe, czyli mandat ma boleć

link do strony
  
 
Polscy kierowcy zapłacą za ekologię

Zielony podatek powraca. Już wkrótce właściciele samochodów mogą zacząć płacić więcej za ich użytkowanie

Dziś spotyka się w tej sprawie grupa robocza Międzyresortowego Zespołu ds. Wzrostu Konkurencyjności Przemysłu Motoryzacyjnego. Ma przygotować rozwiązania, które mogłyby zachęcić Polaków do kupowania samochodów przyjaznych dla środowiska. Zachęcić ma do tego nowy podatek.

Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rz”, według jednej z propozycji nie przekraczałby on rocznie 250 zł. Tyle maksymalnie mieliby płacić właściciele aut 15-letnich i starszych. Posiadacze nowszych modeli płaciliby mniej. Rozważa się także wprowadzenie zachęty finansowej dla ostatniego użytkownika pojazdu. Złomując go, otrzymywałby 500 zł, czyli dokładnie tyle, ile dziś musi płacić przy rejestracji pochodzącego z importu używanego samochodu.

Jak dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Gospodarki, jest to punkt wyjścia do polskiego odniesienia się do propozycji przygotowywanych przez Komisję Europejską.

Bruksela stawia na „zielone” pojazdy, bo przewiduje, że do 2030 r. liczba aut na świecie wzrośnie z 800 mln do 1,6 mld.

– Niewątpliwie wracamy do dyskusji nad założeniami, które powinny być wzięte pod uwagę w pracach rządu nad podatkiem ekologicznym. Jego formuła jest wciąż otwarta, choć z założenia powinien być marchewką, a nie kijem, dla właścicieli starszych aut – potwierdza Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar.

Z naszych informacji wynika, że nie ma jeszcze decyzji rządu w tej sprawie. Nieoficjalnie wiemy jednak, że wszyscy chcą, aby był to podatek płacony corocznie, oparty na parametrach ekologicznych. Jakich – jeszcze nie wiadomo. Przypomnijmy, że dotychczas mówiło się o poziomie emisji spalin i roku produkcji auta.

Wprowadzenie ekopodatku nie musi wcale oznaczać likwidacji obecnego podatku akcyzowego (3,1 lub 18,6 proc. ceny).

– W takiej sytuacji jednak akcyza na ekologiczne samochody powinna być obniżona – uważa Michał Krzewiński, menedżer w PricewaterhouseCoopers.

W ten sposób w Polsce moglibyśmy mieć dwa podatki dla właścicieli aut: akcyza wliczana w cenę i płacony co roku podatek ekologiczny.

Zielone światło dla wprowadzenia w Polsce podatku ekologicznego daje Komisja Europejska, która przygotowała strategię na rzecz ekologicznie czystych i energooszczędnych pojazdów. Wśród rozwiązań, które zaproponowała, są zmiany w dyrektywie energetycznej, które zachęciłyby do stopniowego, coraz szerszego wprowadzania alternatywnych paliw niskoemisyjnych, co może oznaczać wzrost opodatkowania benzyny i oleju napędowego, tak by preferować auta napędzane np. elektrycznością lub ogniwami wodorowymi.

Rzeczpospolita
  
 
Będzie mniej fotoradarów

Gminy nie będą już mogły stawiać fotoradarów, gdzie popadnie. Wkrótce wymagana będzie zgoda generalnego inspektora transportudrogowego oraz opinia policji – podaje wnp.pl.

Posłowie z sejmowej Komisji Infrastruktury uznali, że fotoradary są maszynką łupiącą kierowców i często zamiast poprawiać bezpieczeństwo na drodze, służą wypychaniu kasy samorządów. Dlatego projekt nowelizacji ustawy o ruchu drogowym ogranicza swobodę ustawiania nowych fotoradarów.

Do postawienia urządzenia przy drodze będzie wymagana zgoda generalnego inspektora transportu drogowego. Ponadto samorządy będą musiały uzyskać opinię policji potwierdzającą, że w danym miejscu względy bezpieczeństwa uzasadniają ustawienie fotoradaru.

Mieliśmy wiele skarg na funkcjonowanie tego systemu. A przecież rolą fotoradarów nie powinno być polowanie na kierowców - mówi poseł Krzysztof Tchórzewski z sejmowej Komisji Infrastruktury, cytowany przez "Dziennik Zachodni".

Nowe przepisy może zostać przyjęte jeszcze w sierpniu.
  
 
Posłowie szykują piekło piratom drogowym

Posłowie wytaczają coraz cięższe działa przeciwko piratom drogowym. Wśród nowych pomysłów jest m.in. ogólnopolskie centrum śledzące wykroczenia zarejestrowane przez fotoradary w całym kraju - informuje "Metro".

Centrum ma działać już w przyszłym roku. Będą do niego spływać informacje z wszystkich fotoradarów w Polsce. Jego budowę sfinansuje Unia Europejska. Dzięki nowemu rozwiązaniu mandaty mają być wydawane znacznie szybciej, ponieważ zrobi to komputer, który nawet zapakuje w kopertę wezwanie do ujawnienia kierowcypojazdu.

Ale to nie koniec. Większe uprawnienia otrzyma Inspekcja Transportu Drogowego. Dziś ma prawo kontrolować jedynie samochody ciężarowe. Po wejściu w życie nowych przepisów, będzie mogła zatrzymywać także osobówki oraz motocykle. Inspektorzy będą mogli złapać pijanych kierowców, przekraczających prędkość, a także tych, którzy stwarzają zagrożenie na drodze.

Wszystkie rozwiązania są elementami tzw. ustawy fotoradarowej, którą w ubiegłym roku zakwestionował Trybunał Konstytucyjny.
  
 
Łatwiej zarejestrujesz, ale więcej zapłacisz

Nawet dwa razy może zdrożeć opłata za wydanie dowodu rejestracyjnego, tablic rejestracyjnych albo nalepki kontrolnej. A jeśli spóźnisz się z rejestracją, zapłacisz nawet o 50 proc. więcej! Sprawdź, jakie jeszcze zmiany przygotował resort infrastruktury


Przygotowany w Ministerstwie Infrastruktury projekt ustawy o dopuszczeniu pojazdów do ruchu drogowego ma przede wszystkim przystosować polskie przepisy do unijnych dyrektyw. Zwiększonego nadzoru muszą się spodziewać właściciele stacji kontroli pojazdów. Diagnostów czekają cykliczne szkolenia, ale i zwiększenie uprawnień. A czego mogą się spodziewać kierowcy? Uproszczonych przepisów i... podwyżek.

Miesiąc na zarejestrowanie auta

Nie ważne czy kupimy auto nowe, czy używane - na złożenie wniosku o jego zarejestrowanie będziemy mieć dokładnie 30 dni. Jeśli samochód kupimy w kraju, termin będzie liczony od dnia zakupu, czyli od daty na umowie kupna-sprzedaży. W przypadku pojazdu sprowadzonego 30 dni będzie naliczane od dnia, w którym została dokonana ostateczna odprawa celna (gdy auto sprowadzimy spoza unii) lub od dnia, w którym auto faktycznie wjechało na terytorium Polski (w przypadku aut z państw UE). Dotychczasowe przepisy nie precyzowały tego obowiązku wystarczająco jednoznacznie.

Kara za spóźnienie

W projekcie pojawiła się propozycja kary za niedotrzymanie trzydziestodniowego terminu na złożenie wniosku o rejestrację. Jeśli go przekroczymy opłata za wydanie dowodu rejestracyjnego, legalizowanych tablic rejestracyjnych i nalepki kontrolnej wzrośnie nam aż o 50 procent!

Koniec z kartą pojazdu

Projekt zakłada zastąpienie dotychczasowej karty pojazdu nowym dowodem rejestracyjnym. Takie rozwiązanie stosują już Austria i Niemcy. Nowy dowód ma się składać z dwóch części. Pierwsza będzie potwierdzać dopuszczenie pojazdu do ruchu drogowego (jak dotychczasowy dowód). Druga będzie wymagana wyłącznie do rejestracji auta (wraz z częścią pierwszą) i tak naprawdę zastąpi dotychczasową kartę pojazdu. Pojawienie się nowych dowodów nie oznacza jednak, że wydane wcześniej karty pojazdów stracą ważność. Właściciel pojazdu nadal będzie miał obowiązek przedkładać je razem z wnioskiem o rejestrację.

Będzie drożej?

Jeden dokument zamiast dwóch mógłby oznaczać, że będzie taniej. Ministerstwo zaproponowało tabelę, w której określa maksymalny poziom nowych opłat związanych z rejestracją samochodów, homologacją, badaniem technicznym, wydaniem dokumentów, itd. Jeśli w życie wejdą maksymalne stawki, będzie nie taniej, ale dużo drożej! I tak za wydanie dowodu rejestracyjnego w takim przypadku zapłacimy 110 zł (obecnie 48 zł), kompletu znaków legalizacyjnych 20 zł (obecnie 11 zł), tablic samochodowych 160 zł (obecnie 80 zł), a motocyklowych 100 zł (obecnie 40 zł). Zmienić się mogą także stawki za badanie techniczne. Dotychczasowa opłata była uzależniona od rodzaju pojazdu, m.in.: przegląd motocykla - 62 zł, samochodu osobowego - 98 zł, ciężarówki do 16t - 153 zł, a ciężarówki powyżej 16t - 176 zł. Maksymalny poziom opłaty za badanie techniczne wg nowej tabeli wynosi aż 500 zł!

Stacje na cenzurowanym

Działalnością stacji kontroli pojazdów zainteresowała się w zeszłym roku Najwyższa Izba Kontroli. Wyniki jej prac skłoniły resort infrastruktury do wprowadzenia dodatkowego nadzoru. Kontrole przeprowadzać będzie Dyrektor Transportowego Dozoru Technicznego przy udziale starosty, któremu TDT będzie przekazywał wyniki kontroli. Taki stan ma wyeliminować przypadki dopuszczania do ruchu niesprawnych pojazdów.

Dodatkowe obowiązki nałożono też na samych diagnostów. Co dwa lata będą oni musieli wziąć udział w 3-dniowych warsztatach doskonalenia zawodowego oraz przekazać staroście informację o niekaralności.

Diagnosta jak policjant

Wizyta w stacji kontroli pojazdów będzie kosztować sporo nerwów zwłaszcza kierowców aut z niskim rocznikiem. A to za sprawą nowego uprawnienia jakie projekt ustawy nadaje diagnostom. Jeśli auto nie przejdzie pozytywnie badania technicznego, będzie on mógł zatrzymać dowód rejestracyjny! Wystawi za to pokwitowanie, w którym określi warunki użytkowania pojazdu, np. zezwoli na dojazd auta do warsztatu celem naprawy. Dowód rejestracyjny natomiast odeśle do organu rejestrującego.

Źródło: Gazeta Wyborcza
  
 
Kierowcy nie będą mogli zmniejszyć liczby punktów karnych

Kierowca, który notorycznie łamie prawo, straci uprawnienia na wszystkie kategorie. Jeśli odzyska prawo jazdy, to będzie miał nową datę nabycia uprawnień. Straci więc wszystkie zniżki.

Kierowcy nie będą mogli zmniejszyć sobie liczby punktów karnych podczas specjalnych szkoleń. To jedna ze zmian proponowanych w rządowym projekcie ustawy o kierujących pojazdami, nad którymi pracuje teraz Sejm.

Całkowicie zmieni się filozofia systemu punków karnych. Kierowcy nie będą mogli tak jak dziś pozbyć się punktów na specjalnych kursach prowadzonych przez wojewódzkie ośrodki szkolenia kierowców.

– Teraz kierowca, który uzbiera 24 punkty, ma cofane uprawnienia do momentu złożenia egzaminu państwowego. Może być to powtarzane wiele razy, bo po każdym egzaminie następuje zwrot prawa jazdy. Kierowca może także odbyć kursy zmniejszające liczbę punktów – mówi Mikołaj Karpiński, rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury.

– Proponujemy natomiast, aby nie było kursów zmniejszających liczbę punktów. Kierowca będzie mógł tylko raz dojść do 24 punktów i wówczas będzie kierowany na kurs reedukacyjny. Punkty wtedy są zerowane. Tylko raz. Potem jeśli w ciągu 5 lat w każdym roku przekroczy 24 punkty karne, to nie jest mu cofane uprawnienie do kierowania pojazdami, lecz uprawnienia zostają mu całkowicie odebrane – podkreśla rzecznik.

Zmiana oznacza także, że kierowca, który utraci uprawnienia, będzie musiał od początku zacząć kurs i zaliczyć wszystkie egzaminy. To nie koniec sankcji.

– Taki kierowca traci też nie jedną kategorię, ale wszystkie kategorie, które dotychczas osiągnął – wyjaśnia rzecznik.

– Ponadto w momencie gdy będzie mu wydawane nowe prawo jazdy, to nawet kierowca z 20-letnim stażem będzie miał nową datę nabycia uprawnień, czyli będzie świeżo upieczonym kierowcą – wskazuje rzecznik.

To odbije się na portfelu kierowcy, który straci wszystkie zniżki przy ubezpieczeniu.

Przepisy mają uderzyć w piratów, którzy notorycznie naruszają przepisy drogowe.

Teraz gdy ktoś zbliża się do limitu 24 punktów (20, jeśli ma prawo jazdy krócej niż 1 rok), kierowca może pozbyć się punktów przez udział w szkoleniu. Po zakończeniu kursu, który trwa 6 godzin i kosztuje 300 zł, kierowca ma na koncie o 6 punktów mniej. Można z tego skorzystać 2 razy w roku.
  
 
Jazda na zamek błyskawiczny, polecam filmik na samym końcu.

http://motoryzacja.interia.pl/news/jazda-na-zamek-tak-czy-nie,1514222