Legenda o czerwonym GLE

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Witajcie wszyscy. Jako że żegnam sie już ze swoim polonezem, przybliżam na forach troche jego historii. mam nadzieje że Wam sie spodoba. Zanim ktoś zlośliwie skomentuje pamietajcie że ja z tym autem spędzilem całą młodośc i pewne rzeczy odbieram wrażliwiej niż inni

[center]
LEGENDA O CZERWONYM GLE[/center]

Moje auto.. tak.. moje auto... niezapomniany Polonez Caro 1.6 GLE mr91

Urodzony w czerwcu 91 roku, legenda głosi że to 21-szy polonez Caro który zjechał z taśmy.

Któregoś pięknego dnia pod mój dom zajechał wielki bydlasty czerwony Polonez. Wtedy jeszcze caly czerwony. Byla to dla mnie absolutna nowosc po tych latach w econoboxach i przeblyskach geniuszu niemieckich inżynierów. Pierwsza przejazdzka nim przypadla mi na tylnym fotelu - bylem niestety malo znaczacym kierowca w rodzinie. tak mi sie jednak przejazdzka nim spodobala i ryczacy silnik ze postanowilem ze musze poprowadzic to cudo.

Po wielu miesiacach gdy juz opanowalem technike jazdy nim, nauczylem sie przekraczac magiczna bariere 120 km/h. jak sie okazalo ten polonez potrafil poleciec znacznie wiecej. Odpowiadal mi calkowicie - byl duzy, wygodny i wystarczajaco jak na moje tamtejsze potrzeby szybki.

Pierwsze co przyszlo mi w nim zrobic to gaznik. Awarie tegoz zdarzaly sie niemal codziennie przez pol roku. Ojcu ze swoim stylem emeryta to nie przeszkadzalo ale mnie naprawde niewygodnie bylo zostawac w tyle za innymi autami, przepuszczac wszystkich i leciutko muskac gaz bo sie zdławi.

dodam jeszcze ze zadne z moich aut nie mialo LPG.

A oto i Firehawk obecnie.



Potem przyszla kolej na wymiane maski. Starą zjadła rdza, obecnie wyszpachlowana i przerobiona jezdzi w samochodzie Cyneq'a Mnie sie dostala inna brązowa, z ktorej jestem dosyc zadowolony - nie miala ani plamki rdzy. no i kolorystycznie tez nie rzucala sie w oczy.

To tym samochodem tak naprawde zdobylem serce pewnej dziewczyny. miala o mnie zdanie kijowego kierowcy od kiedy mialem troche problemow z jechaniem jej seicento (nie patrzcie tak na mine - przedni naped i econobox to nie jest to co tygrysy lubia najbardziej) Zabralem ja do glogowa i ... tutaj polecą na mnie skargi. Coz, nocna jazda w srodku zimy, drift po calym miescie, kazdy zakret brany bokiem (ruch w mojej miejscowosci byl nikly) zrobilo na niej wrazenie. Troche bączków, ósemek i krecenia kólek w miejscu zrobilo na niej wrazenie. Polonez po prostu tańczyl po sniegu


Jedna z moich przygód, fragment z ksiazki mojego autorstwa pt. "N jak Miłosc"


Znowu Głogów. Wracałem z Monster Garage. Padał deszcz, ulice były prawie puste i jechało się dosyć przyjemnie. Stary poldek jeszcze pokazywał co potrafi. Zamyślony pokonywałem kolejne kilometry w drodze do domu. Redukcja, lekkie hamowanie i wchodzimy w zakręt.
W połowie zakrętu nawierzchnia nieznacznie się obniżyła. Do tej pory jechałem na krawędzi przyczepności, ignorując wszechobecną wodę na nawierzchni. Ale tam gdzie wjechałem chwilę później było kilka milimetrów więcej wody. I granicę wzięły diabły.
Przednie koła straciły przyczepność, samochód zamiast skręcać jechał prosto na wysepkę. Oczami wyobraźni już widziałem swój wypadek. Wykonałem natychmiastowy skręt kierownicą, zdejmując nogę z gazu i naciskając lekko hamulec. Jeszcze gorzej. Polonez przechylony na lewy bok zaczął ściągać w lewo, wysepka zbliżała się w zastraszającym tempie. Zaciskając zęby delikatnie poprawiłem skręt kół, ustawiając mniejszy stopień i puściłem hamulec. Samochód jeszcze jakiś moment jechał prosto, po czym złapał przyczepność i zaczął skręcać. Wyszedłem z zakrętu mijając o centymetr krawężnik. Odetchnąłem. Udało sie. Boże,(...)
Zajechałem na parking przed domem, wyłączyłem silnik i posiedziałem chwilę by odpocząć. Serce waliło mi jak młot, na czole miałem kropelki potu, a nogi drżały.

Wysiadłem z auta i poszedłem do domu. Miałem dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Ale na tym się nie skończyło. Dostałem polecenie od Ojca by jechać na stację zatankować. Podał mi banknot, i chcąc, nie chcąc, musiałem wracać do samochodu.
Zatankowałem po korek, zapłaciłem, uśmiechając się do atrakcyjnej pracownicy stacji. Gdyby ona wiedziała jak marne ma u mnie teraz szanse, to kazałaby mi się pewnie wynosić do wszystkich diabłów. Ale nie wiedziała. I odwzajemniła uśmiech.
Wracając zauważyłem na feralnym skrzyżowaniu jakiś wypadek. Serce skoczyło mi do gardła. Przejechałem naokoło i wróciłem w to samo miejsce gdzie jeszcze przed chwilą mój Polonez prowadził się sam. Na wysepce stały dwa rozbite Volkswageny Golfy. Wyglądało to tak jakby jeden wpadając w poślizg uderzył drugiego, albo też oba wpadły w poślizg i spotkały się na wysepce. Przejechałem obok, upewniłem się że nikt nie jest ranny, i że moja obecność tam jest zbyteczna, po czym ruszyłem w swoją stronę. „Ci dwaj nie mieli tyle szczęścia” – pomyślałem patrząc przez zachlapaną szybę.



Ale najglupsza rzecz zrobilem dzien potem, przez pol miasta po takim samym sniegu scigalem sie z jakims mercedesem A-klasse :/ to byl hardcore, ale w koncu go wyprzedzilem. mowie wam, nigdy nie czulem sie bardziej wrosniety w auto niz wtedy. to bylo jak projekcje astralne. Pojechalem nim na absolutnej granicy, z absolutnym wykorzystaniem wszystkich jego mozliwosci.

Wiecej juz tego nie zrobie.

Potem moj ojciec gdy jechal do pracy zaladował go do pełna narzedziami, spawarkami, kolegami i ruszyli do pracy. I oczywiscie poszedł resor :mrgreen: wrocil i pojechali innym, mnie przypadlo zadanie go naprawic. zanim wrocil z pracy Firehawk juz mial nowy resor.



A dlaczego Firehawk ? przez swoje slynne problemy z gaznikiem. Pojechalem kiedys do kolegi ktory mogl mi w tym pomoc. probowal mi wyregulowac gaznik. Niestety, jego zabiegi zaowocowaly glownie tym ze przy probie glebszego nadepniecia samochod strzelał ogniem z obu gardzieli. Dlatego "Firehawk" :]

W maju po klopotach z dziewczyną zabralem go na ostrą przejażdżkę i zakatowalem w nim silnik. Korbowód pękł, obrócił sie i wypchnał z bloku pompke olejową razem z filtrem. Blok pękl, olej sie rozlał, silnik zatarł a pierwszy cylinder w ogole przestał istnieć. I auto powedrowalo na parking na holu.. strasznie mi sie go wtedy szkoda zrobilo i obiecalem sobie ze go przywroce do zycia.

Wyjechałem z rodzinnej miejscowości kierując się na droge. Były święta wiec ruch minimalny. Boczne drogi były puste. Raj dla takich jak ja. Temperatura już była odpowiednia więc bez oporów wdusilem gaz do samej podlogi. 1.6 OHV zaryczał na 6000 RPM gotowy do drogi. strzeliłem ze sprzęgła i polonez mieląc kołami ruszył do przodu. Pierwszy zarkęt przelecialem prawie bokiem, na maksymalnych obrotach drugiego biegu. Ryk był niesamowity, spaliny czuć było nawet w kabinie. za pierwsza szykaną wymieszało sie to z zapachem spalonej gumy i przypieczonych hamulców. wrzuciłem następny bieg i znowu zapodałem mu maksymalną ilosć paliwa. Silnik na chwilę się zdławił taką porcją NoPB, ale już chwile potem zapiszczał kołami i skoczył ponownie do przodu. zanim dojechalem do końca drogi rozbujałem go już do 140 km/h. Hamowanie pulsacyjne, redukcja, nagły skręt kierownicą, ręczny i sprzęgło... i zawrociłem prawie w miejscu . I znowu ruszylem przed siebie. Tym razem widząc puste drogi, ani na chwile nie zmienilem polożenia przepustnicy. Zgodnie z tym co mówił kolega z klubu "gaz w samochodzie ma tylko dwa położenia - jałowy, lub załączono" W głowie ciagle mialem ostatnią awanture ze swoją kobietą i wszystkie dosyć raniące slowa którymi mnie uraczyła. Mało mnie w tej chwili obchodziło czy na prawym fotelu siedzi święty Krzysztof czy święty piotr - ściałem szykanę i przygotowałem się do skrętu. Oczywiście ten zakręt przejechałem wpadajac w poślizg wszystkimi czterema kołami. Wrzucilem drugi bieg i rozpedzilem go do konca obrotomierza, wrzucilem trzeci i podobnie podciągnałem go ile się dało.. silnik ryczał już nieziemsko.. A ja nadal wduszałem mu przepustnice do końca. wrzuciłem czwórkę i znowu gaz... predkosciomierz pokazywal juz 120 km/h....

przy 150 km/h kończy się Firehawk-show. Nagły skok obrotów spowodowany wyskoczeniem biegu, głośny wybuch pod maską, metaliczny stukot, niebieski dym i smuga oleju za mną mówiła sama za sielbie.....


Gdy juz zabieralem go z miejsca wypadku palcem na spojlerze jego wlasnym olejem napisalem " I am Sorry" i przysieglem sobie ze po niego wróce.

Po miesiacu bylem juz naprawde bliski by zrezygnowac z tego pomyslu bo jak mi powiedziala moja owczesna dziewczyna - zostalem tatusiem. Wtedy juz nie bylo mozliwosci myslec o czyms takim jak przywracanie do zycia samochodu. Na szczescie okazalo sie ze alarm byl falszywy wiec szybko wrocilem do planowania ozywnienia firehawka.

W tym czasie Ojciec kupiil sobie drugiego, ktorego mial na dojazdy do pracy - to byl m95 1.6 GLI. Mimo ze juz na pierwsze spojrzenie powiedzialem "jaszczur !" to jednak w moim sercu ciagle pozostal firehawk. Przekonalem ojca by nie oddawac go na zlom i po kilku tygodniach w Fire zagoscil nowy silnik 1.5. Pamietam ze tamtego dnia z winapma lecial na okraglo kawalek "my eyes are dry" scootera i teraz ilekroc to slysze - przypomina mi sie wlasnie on

Firehawka zabralem ze sobą do Wroclawia i odtąd bya to tylko do mojego użytku Głośna Limuzyna Europejska (GLE)



Równolegle wymienilismy w nim wszystkie drzwi i mialem plany go pomalowac. Pierwsza rzeczą w nowym Firehawku ktora trzeba bylo poprawic to byly hamucle, przy ktorych bardzo pomogl mi Piotrek, ktoremu jeszcze raz bardzo dziekuje.
  
 

Zaliczylem Firehawkiem kilka spotów, pojezdzilem nim po wroclawiu i ogolnie dobrze bylo miec ze soba starego przyjaciela. 150.000 km razem to nie byle co. Ale niestety koniec tego auta zblizal sie nieuchronnie. W chwili obecnej silnik jest na wymarciu, olej ma kolor kawy z mlekiem. A mimo to 150 jeszcze poleciał. sam sie czasami dziwnie jakim cudem.

Dosyc szybko niestety wykonczyla sie uszczelka pod głowicą. Mialem sporo problemów z blokujacym sie pedalem gazu (hardcore !!!) no i kiedys gdy go dlugo krecilem (zamokl) benzyna dostala sie do wydechu i gdy juz go odpalilem i troche przejechalem, dwa glosne wybuchy rozsadzily mi wydech.

Mnogosc awarii, coraz niepewniejsza jazda i krancowe zuzycie wielu elementow zmusily mnie wreszcie do podjecia decyzji sprzedarzy tego auta. Niestety nie znalazl on kupca. Co prawda bylo kilku zainteresowanych ale raczej takich ktorym sie wydawalo ze z 500 zl spuszcza jeszcze polowe ceny i dostana na droge ciastka z mlekiem jako dodatek. Po ktoryms tam tekscie "ale 50 zl spuścisz na paliwko" wkurzylem sie i kazalem kupcowi sp.....ć do wszystkich diabłów. Popatrzylem na niego - i pomyslalme ze jestem mu to winny.Nie moge go sprzedac. To przeciez firehawk.

Decyzje podjalem. dokladnie za tydzien od napisania tych slow czyli 4 wrzesnia, jadę swoim najdroższym samochodem w ostatnią podróż na granice zdolnego śląska. Tam zostanie przekazany znajomemnu mechanikowi do rozbiórki, czesci wystawie na handel a sam firehawk.... coż, odejdzie tam gdzie odchodzą samochody. Niestety.

Cieszy mnie tylko to że zostane z nim do absolutnie samego konca. Wypisalem mu w pewnym miejscu niezmywalnym markerem taki oto napis :

We Drive Together, We will Die Together.
Faster Than Enough, Forever.


Zdjęcie rodzinne : Firehawk i Jaszczur.

  
 
Cóż mogę powiedzieć ???
Identycznym samochodem jeździłem, czasami jeżdżę i będę jeździć. Aktualnie ujeżdżam co prawda Atu+ 99 ale to ON, Polonez 1.6 GLE z roku 1992 jest tym najważniejszym i najbardziej kochanym autem. Od momentu wyjechania z fabryki miał lekkie życie. Najpierw jeździła Nim nauczycielka, później (od 1998 roku) jeździł w mojej rodzinie. Zawsze garażowany, czysty, zadbany. Nie pozwoliłem ojcu go sprzedać, nie pozwoliłem go zagazowć, dbałem o Niego tak jak mogłem najlepiej a On odwdzięczył się kompletnie bezawaryjną jazdą. Jeżeli sobie pomyślę, że miałbym Go złomować to, tak jak teraz, mam łzy w oczach . Nigdy na to nie pozwolę. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę mógł Go odrestaurować (chociaż nawet teraz wygląda bardzo dobrze), postawić obok innych aut w garażu i cieszyć się Nim do końca moich dni. FSO FOREVER
  
 
opchnij go taniej co go masz ciąć. Może ktoś go kupi i wyremontuje.
  
 
ja mam też 1,6 gle 92' dokładnie 12.11 przez ostatnie 12 lat jeździł Nim mój Dziadek i sporadycznie ja. Od ostatnich świąt jest już mój i mam zamiar nim jeździć jak najdłużej. Aktualny przebieg to 54039km wiec mam nadzieje że po zakończonym lekkim remoncie blacharskim bedziemy jeszcze długo razem.
  
 
fajna historyjka!
  
 
szkoda mi tego czerwonego GLE z jednego powodu; to jeden z pierwszych Caro
gdyby nie to, wogóle nie było by mi go żal- kolejny,łaciaty złom na ulicy który utwardza ludzi w myśleniu,że Polonez to "trup który pali 15litrów, blachę szybciej traci niż jedzie"

pozdr dla właściciela,może zrobi tak jak napisał Wilu
  
 
Heloł!

Cytat:
2005-08-29 22:36:42, Wilu pisze:
opchnij go taniej co go masz ciąć. Może ktoś go kupi i wyremontuje.



Problem polega na tym, że takie auto, za wspomniane przez kolegę 500zł, kupi tylko uczeń/student, który go zakatuje jeżdżąc na zasadzie "jak długo się da bez inwestowania złotówki, a potem zepchnąć ze skarpy", ew. jakiś kmieciu co będzie nim woził worki z cementem czy ziemniakami. Nikt nie bedzie go remontował. Zapomnij. Albo właściciel, albo nikt. W tym kontekście to się nie dziwię że postanowił rozebrać go na części. "Do końca razem".

Pozdro
Tony sentymentalny

-----------------
Może i stary, ale za to brzydki.
  
 
Ehh....ja to bym się poryczał okrutnie i w połowie rozbierania zmienił zdanie, zabrał go do domku i złożył do kupy
  
 
Chłopaki, nie straszcie

Masz racje z tym że nikt go normalny nie kupi. Zgłosił sie ostatnio jakiś palant z katowic, ofkoz probowal spuscic cene ile sie da. kilkukrotnie mial przyjechac i nadal tnie fleta. A jak go zapytalem co z nim zrobi to powiedzial... ze bedzie nim jezdzil !!!!
Nie wiem jak kogos kto z 500 zeta targuje do 450 bedzie mial jeszcze kase na to by nim jezdzic (nie ma gazociągu). Ba, koleś nawet chciał go pomalować na czarno, wyszykować i założyć mu spojlery... a z jego zachowania, tekstów, odzywek było jasne że to jakiś skończony dres. I powiedzialem sobie że kurde, komuś takiemu auta nie sprzedam. Głupie ? nie dla mnie. Ten samochód sobie po prostu zasłużył na spokojną śmierć.
Kiedyś i tak by odszedł, a nie chce go już dłużej katować. swoją powinnosc wypełnił, niech odejdzie w spokoju.

Remont niestety jest nieoplacalny - nie dosyc ze duzo jest takm elektryki wlasnej kombinacji (poprzedni wlasciciel po prostu cial kable by np. podlaczyc alarm czy swiatlo stopu , stykał i zawijał taśmą) to jest naprawde dużo do zrobienia w nim. No i nie ma gazu. A dzis to niestety koniecznosc.

Jedyny problem w tym czy przetrzyma ostatnie 120 km, które musze odbyć w niedziele. Silnik ma wode z olejem, o grubość palca powyzej max, na zaworach budyń, a wydech już ledwo się trzyma. Mimo to zaryzykuje
  
 
Odiss po przeczytaniu Twojej opowiesci powiem Ci, że sam poczulem sie tak, jakbym mial taki dylemat. Bardzo fajnie napisana historia.

A co do samochodu, to powiem Ci, że paradoksalnie o wiele łatwiej jest samemu rozebrac samochod, przeciac go w pol i wywiezc w takim stanie na zlom, niz oddac go w calosci albo jakiemus wariatowi albo do kasacji.

Niedawno odstawilem dwa Polonezy na szrot. Z jednego wzialem tylko kola, a drugiego oddalem w stanie pociecia na trzy czesci... Po zrzucaniu resztek nadwozia z przyczepy mialem uczucie ulgi ze sie udalo, po tym jak zobaczylem jak wbil sie facet widlakiem w podloge jezdzacego jeszcze Poloneza w calosci, mialem kaca przez dni pare.

Uwazam, ze gdy czlowiekowi na furce zależy, to czasem latwiej jest go samemu powoli i spokojnie usmiercic, niż robic jakies dziwne operacje. To glupie, ale chyba tak jest czasami.
 
 
Hmmm z całym szacunkiem dla Odissa (rozumiem - przywiązanie do wieloletniego kompana), ale skoro w aucie jest tyle do zrobienia, to.... teoretycznie nie przedstawia żadnej (większej niż symboliczna) wartości jako całość i ja się w ogóle dziwię, że ktokolwiek się znalazł, kto chciałby go za 450zł i jeszcze w planach ma jazdę...

W chwili obecnej za 500zł można kupić względnie sprawnego, jeżdżącego Poloneza bez LPG. Za 1000zł - z instalką. (oczywista sprawa, że nie pierwszego z brzegu). Za 1500 nasz klubowy kolega Maciek sprzedaje naprawdę ciekawego Poldka z LPG, alufelgami i nowymi oponami, świeżym przeglądem i wieloma innymi "plusami"...

No ale jedyną słuszną decyzję już podjęłeś Myślę że nie będzie to żadną zbrodnią, a jedynie rozsądnym rozwiązaniem. Jeśli mój Polonez osiągnie taki stan, również "zakończy żywot" w ten sposób.

Szanujmy markę FSO , ale nie popadajmy w skrajności