2002 <- tak wtedy właśnie Polonez trafił w nasze ręce. Do tej pory mieliśmy same Maluchy. Ale pewnego dnia mojemu tacie przytrafił się nieszczęśliwy wypadek w pracy, z którego na szczęście wyszedł bez szwanku. Dostał za to odszkodowanie i mogliśmy kupić nowe auto. A padło na tego Poloneza ponieważ sprzedawał go człowiek który mieszkał jakiś kilometr od nas. Auto było od pierwszego właściciela, miało najechane 86 tys. Poprzedni właściciel wymieniałwszystko zgodnie z zaleceniami w instrukcji i wszystko notował w notesiku. Ja byłem przy kupnie samochodu i miałem wtedy 13 lat, a oczywiście auto kupował mój ojciec. Pamiętam pierwszą jazdę. Po przesiadce z malucha czuło się jak przyspieszenie Poloneza wgniata w siedzenie

Zapadło mi w pamięci jeszcze to, że kiedy się przyspieszało to było czuć delikatne szarpanie, którego wieloletni kierowca poloneza nie wyczuwa. Auto oczywiście nie było jeszcze zagazowane, ale doczekało się gazu chyba po miesiącu. Mój ojciec zawsze oszczędzał na tym samochodzie, nawet do tego stopnia, że jak nie mieli butli w koło to pozwolił założyć taką zwykłą 30 litrów pod półką zarqaz za siedzeniami. Do dziś mam do niego o to żal. Oczywiście żyję z ojcem w bardzo ciepłych stosunkach gdyby ktoś miał wątpliwości. Polonez nigdy nie sprawiał kłopotów. Nie zawiódł w żadnej trasie. Pamiętam jak koleś ok którego kupiliśmy auto, żałował, że go sprzedał. Nawet nam o tym powiedział. No ale cóż, to mnie tylko umocniło, aby nie sprzedawać tego samochodu i nie popełni takiego samego błedu jak ów gość. Kiedy jechaliśmy na giełdę, to zawsze machali nam z daleka handlarze, żeby im auto opylić. To miłe uczucie kiedy ktoś Cię pyta czy to auto jest na sprzedaż, a Ty odpowiadasz z dumą, że nie
Polduś, bo tak mówi na niego mój tata (bardzo mi się podoba to określenie, szczególnie w ustach mojego ojca) doczekał się wkrótce alufelg, bo kupiony był na stalowych. Mój tata załatwił alufelgi za 100 zł, tylko że musiał oddać za to stalowe. Zawsze byłem przeciwnikiem kupowania do tego samochodu alufelg, bo uważałem że popsują oryginalność samochodu. Ale kiedy już były kupione i założone jakoś w końcu mi się spodobały. Nawet muszę przyznać, że pasują do tego Poloneza jak żadne inne. Niestety Polduś miał przejść też stłuczkę. Mnie akurat nie było przy tym i nawet nie widziałem go rozbitego, ale jakiś palant wjechał w mojego tatę kiedy ten stał w Radomiu na czerwonym świetle i poszła prawa lampa, kierunek itp. Wtedy też przestało działać hydrauliczne opuszczanie świateł. Ale pamiętam jescze jak działało. Tata pokazywał mi kiedyś w garażu jak to działa. Było już ciemno. Włączył światła i opuszczał je i podnosił, a ja przyglądałem się jaki to ma efekt na ścianie. Po przeczytaniu na tym forum wątku z regulacja świateł mam wrażenie jakbym wtedy był świadkiem jakiegoś nadprzyrodzonego zjawiska. Jakiś rok temu auto było u znajomego lakiernika i lakiernik powiedział wtedy do mojego ojca "ej, ten Polonez się jeszcze zbiera". Oczywiście nie chodziło mu o to żeby nas obrazić tylko o to, że ten Polonez jest naprawdę mocny na tle innych polonezów jakie malował wcześniej. Mnie oczywiście cieszą takie słowa. Dziś Polduś ma na liczniku 147 tys., ja mam 18 lat i prawo jazdy od 2 tygodni i powożę tym wozem. Bardzo się zżyłem z tym samochodem i mam na jego punkcie bzika. Kiedy mam go w zasięgu wzroku nie mogę oderwać od niego oczu, jeżdżę nim jak stary dziadek bo szkoda mi go piłować i uwielbiam wsłuchiwać się w jego dźwięk silnika, przy 70 stopniach, około 900 obrotów na budziku, ja siedzę w środku i słyszę cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk,cyk (zawory były regulowane jakby co

) (muzyka dla ucha).
Poza tym wszytkim mój Polonez nie wyróżnia się niczym spośród innych polonezów, jest zwykłym seryjnym egzemplarzem, ale ja się w nim zakochałem. Mam zamiar go trzymać najdłużej jak się da, czyli zawsze. Będę go lakował i podlepiał z roku na rok i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Gratulacje jeżeli ktoś to przeczytał.
A tutaj fotki (prosto po myciu i plakowaniu):
A to moje ulubione zdjęcie, zawsze marzyłem żeby je zrobić, ale nigdy nie miałem okazji, bo mieszkam 150 km od wawy, ale w końcu się udało, zdjęcie z lipca 2007 (ja jeszcze bez prawka, a namówiłem na przyjazd tutaj ojca):
To zdjęcie sprzed lat (jeszcze na stalowych felgach i oryginalnych kołpakach):
