Du, du, du, duńskie wspomnienia

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Jak co rok, bo stało się to u mnie nową, świecka tradycją podjąłem odważne wyzwanie udania się do królestwa Hamleta celem dokonania kompleksowej kontroli starszego szkodnika na studiach. Do kluski załadowałem pełen bagażnik różnych mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy zaś na tylnym siedzeniu o dziwo udało mi się upchnąć rower damkę dla córki wraz z osprzętem. Miejsce pilota zajęła......teściowa z torbami pełnymi żarcia, termosem i owocami. We wtorek raźno ruszyłem w kierunku granicy ignorując dziwne chrząkanie dobywające się z ust kochanej teściowej przy każdorazowym przekroczeniu prędkości 140 km/h. W takim średnio-kluskowym tempie doczłapałem się do Świecka gdzie zachciało mi się siku w kwocie 2 pln lub 0.50 euro za pisuar. W kiblu od niechcenia, tak na wszelki słuczaj zabrałem z parapetu garść ulotek agencji towarzyskich, kantorów, serwisów, restauracji i salonów masażu oraz szczególnie mi bliskiego Night Clubu w miejscowości Koryta koło granicy. Po spontanicznym odsikaniu i wymianie oszałamiającej kwoty 25 euro szybko ruszyłem w dalsza drogę po niemieckim autobahnie kierując się na bliski memu sercu Hamburg, Kiel i Herning. Po przejechaniu około 95 km i osłuchaniu całej płyty Shazzy na zamianę z La Roux dostałem prawie zawału, serce mi stanęło, metabolizm się zatrzymał zaś gazy znalazły nagłe ujście dopingowane strachem! Na tablicy rozdzielczej z pewną nieśmiałością niczym Brydzia mówiąca o podpaskach tak u mnie zaczęła się żarzyć czerwona lampka z oznaczeniem akumulatora.
Strach odebrał mowę, zaś próby odpowiedzi "mamusi" co się dzieje zamieniały się zrazu w bełkot. Lampka z nachalnością Rumuna na skrzyżowaniu coraz to mocniej zaczęła się palić nabierając kolorytu i mocy . W pewnym momencie zapaliła się na stałe dzięki czemu zupper wiedział, że jest dokładnie ugotowany. Zjechałem na parking, otworzyłem maskę i starałem się stworzyć pozory, że wiem o co chodzi. Wiedziałem jednak, że nic nie wiem czyli poczułem się tak naprawdę normalnie. Rozpoczęły się konsultacje telefoniczne z Polską począwszy od Parczewa na Poznaniu kończąc. Decyzja była jedna. Nawijka i jak najszybszy powrót w kierunku Ojczyzny. Niby sprawa prosta, autostrada jednak to nie polska droga, gdzie zawsze i wszędzie można nawinąć. Wsiadam, odpalam i "buta". Przy przekraczaniu 180 km/h lampka przygasała co jednak mojej decyzji nie zmieniło zaś wiedzy w przyczynie uszkodzenia nie poszerzyło. Po 14-16 km znalazłem nawijkę i zawróciłem na skrzyżowaniu Berlin Mahlzahn i kita do Polski. Po około 10-12 km oprócz lampki z akumulatorem poznałem barwę i intensywność kolorów wszystkich pozostałych wskaźników, które nagle i intensywnie zapaliły się tęczą doznań wizualnych. Wszystkie wskazówkowe padły nagle jak Gołota po 50 sekundach walki. O dziwo silnik nadal pracował. Ja jednak nie ryzykowałem. Brak odczytu parametrów auta mimo działającego silnika może w efekcie być bardzo kosztowny. Dojechałem do parkingu przy jakiejś stacji benzynowej i tam zatrzymałem kluskę i zgasiłem sinik. Przez chwilę oddawałem się medytacjom i chłonąłem głęboko w płuca czyste autostradowe, niemieckie powietrze. Gdy doszedłem do siebie gasząc potok pytań i wątpliwości oraz porad teściowej zacząłem trybić. ADAC odpada - obok mnie stanęło BMW na szczecińskich blachach, które za holowanie 3 km zapłaciło ADAC-owi...270 Euro. Tknęło mnie i zacząłem przeglądać burdelowe ulotki z granicznego kibla. Znalazłem tam jedną dotyczącą holowania i serwisu ze Slubic. Zadzwoniłem. Odebrał właściciel stwierdził, że nie ma problemu za godzinę - dwie podjedzie lawetą. Koszt 2,5 pln za km + 120 pln. Nie mam wyjścia, nie ma konkurencji, zapada decyzja - przyjeżdżaj. Teściowa cały czas przekonana, że naprawa to kwestia godziny - dwóch i w nocy ruszymy do Danii raz jeszcze. Nie napinam się ani jej...niech żyje nadzieją. W międzyczasie oczekując lawety rozmawiam z gościem z BMW z silnikiem 3l w dieslu i turbiną w automacie. Jego silnik chwycił olej na turbinę, na tłoki demolując motor totalnie. Rozwalona turbina, panewki zatarte a dla smaku przyznał się, że ziomal ze Szczecina ciągnął go po autostradzie kilkadziesiąt km z prędkością 90 km/h. Przypominam że BMW w automacie i jechało jedynie na awaryjnych ....z wyłączonym silnikiem
Nie chciałem już go pocieszać, że za skrzynią też chyba będzie musiał sie rozejrzeć. Z drugiej strony jego "tragedia" dodała mi otuchy, że u mnie nie jest jeszcze tak tragicznie. Czas płynął szybko. Wspólne, wzajemne pocieszanie, wymiana poglądów, wspomnienia o krzyżu na Krakowskim Przedmieściu, analiza sytuacji geopolitycznej Polski oraz wspomnienia zawodowe zabiły minuty tak szybko, że nie zauważyłem jak przyjechała laweta na słubickich numerach. Podchodzę do niej, otwieram drzwi, i......oczom nie wierze. W środku siedzi anioł. Zdrowe przaśne słowiańskie dupsko o blond włosach, pięknym cycu i przykrótkiej koszulce odsłaniającej kuszący pępuszek. Na imię miała Ania. Po prostu miażdży swoim jestestwem, uśmiechem i aurą. Matko, jak ja żałowałem, że była ze mną teściowa...... Wjeżdżam kluską na lawetę, subtelnie adoruję Anię (teściowa nas rozdzielała siedząc po środku). Do Słubic dotarliśmy po godzince zrazu kierując się do warsztatu, który swoim wyposażeniem, wyglądem oraz położeniem przypominał hinduski garaż na przedmieściach Delhi w dzielnicy dla bezrobotnych i porażonych trądem...Za holowanie musiałem wyskoczyć z 600 pln dla Ani, choć wolałbym w zgoła inny sposób te pieniądze razem z nią wykorzystać Teściową zaholowałem do motelu, ja z kluską zostałem w warsztacie. Godzina 21 nic już nie zrobimy, z dachu kapie, światło żarzy się jak w końcówce 1 części "Alien", po prostu totalna deprawacja sensoryczna, deprecha, brak brzytwy by się pociąć. Nic nie da się zrobić. Mija noc. Rano o 8 melduję się w warsztacie u pana Bogdana. Niebo płacze, wszędzie woda, syf, smar i odór złomowiska. Wypychamy z podnośnika jakiegoś eskorta, który pamięta jeszcze moją podstawówkę. Wjeżdżam kluską na podnośnik, otwieramy machę i widzę oczy mechaników które zaczynają przypominać PRL-owskie 5 złotówki z rybakiem. Po chwili pomiarów by się upewnić, że przyczyna awarii to alternator zapada decyzja o jego wyjęciu. Od razu sie rodzi problem jak? Alternator został zlokalizowany, powstał problem jak go wyciągnąć? V6 nie gościły w tym warsztacie, w którym królowały Nexie, Seicenta itp. Zupper z duszą na ramieniu podejmuje decyzję o wyjęciu całego dolotu z przodu by dostać się do alternatora. Panowie nie wiedza co i jak więc sięgając w głąb mojej stetryczałej pamięci powoli sam demontuję dolot modląc się by zapamiętać wszystkie rurki, złączki, gniazda. Ciężko było ale sam sobie zaimponowałem, że niczego nie zniszczyłem i nie zapomniałem! Po prostu bestia ze mnie i z Omegi Wyjęliśmy alternator. O tyle o ile z dolną szpilką nie było problemu to dojście do nakrętki drugiej, górnej szpilki to w tych warunkach i braku znajomości szczegółów budowy silnika okazało się dla mnie i mechaników tragedią. Czułem się jak praktykujący ginekolog w ciemnym gabinecie na murzynce. Po 40 minutach nakrętka się poddała i alternator był nasz! Od razu na stół do szczegółowego badania. Wyciągamy szczotki z tego BOSCHA i jak nowe, zatem jeden powód odpada pozostaje stabilizator napięcia lub uszkodzenie wewnętrzne alternatora. W trakcie rozbiórki szef warsztatu Bogdan tak przypier....w ośkę alternatora, że ją wygiął!! Ja już mam łzy w oczach, ogień w dupie i dziecko w Danii czekające na tatusia a tu ośka jeszcze w alternatorze do wymiany. Bogdan za telefon i w całych Słubicach nikt nie ma starego alternatora do V-ki. Alternator pod pachę do tokarza by wytoczyć nową ośkę i do elektronika na badanie. Ośkę wytoczyli zaś nowy stabilizator napięcia dostaliśmy w strefie bezcłowej na granicy. Składamy do kupy ten burdel, badamy miernikiem i wszystko gra. Zakładamy alternator do kluski w odwrotnej kolejności. Ja sam montuje dolot sprawdzając kilka razy wszystkie połączenia i ręce kalecząc przy tym okrutnie. Wszystko ok, gdy nagle.....znajduje dziwną luźną wtyczkę w okolicach alternatora, która do niczego nie pasuje. Nie przyjmuje do wiadomości informacji, że jest "od niczego" i każę szukać gniazda w okolicach alternatora do którego końcówka pasuje. Po kilku minutach okazuje się, że jednak wtyczka jest "od czegoś" i pasuje do gniazda w skrzyni olejowej. /nie wiem od czego to było, ale skoro pasowało podpiąłem/. Kluska złożona i brudna jak rosyjski górnik z jutuba czeka na moje odpalenie. Przeglądam raz jeszcze jej serducho by żadnej śrubki i narzędzia nie zapomnieć i z zaciśniętymi zębami przekręcam kluczyk oraz naciskam "S". Silnik pięknie zamruczał. Wszystkie kontrolki zgasły, zaś ładowanie zmierzone miernikiem wręcz wzorcowe. Powoli zjeżdżam z podnośnika i jadę na 15 minutową podróż po nadgranicznych Słubicach w celach technologiczno - kontrolnych czy nic się nie wysypie. Wszystko ok. Ładnie się zbiera, żadnych anomalii - po prostu kluska rules! Myje auto by wiochy w Germanii nie robić brudnym autem i z duszą na ramieniu jadę do Danii miażdżony myślą co będzie gdy znowu coś się np pod Hamburgiem spier....
Odpukać do samego Herning żadnych niespodzianek nie było. Jechałem wolno oszczędzając auto przed nagłymi zmianami prędkości, obrotów i obciążeń. Spalanie rewelacyjne. W gazowej sekwencji tak na polskim czy niemieckim gazie zamknęło się w wartościach 12.2 l-12.9 l na 100 km. Powrotna droga po dwu dniach ze średnią około 160 km/h przy monotonnej jeździe i korkach także nie przekroczyło 13 l/100 km. Po przekroczeniu naszej granicy i na naszej autostradzie już nie było na kluskę mocnych. 210 km/h jako średnia na naszej autostradzie to nowy mój rekord bez jakiegokolwiek uszczerbku dla auta po za zwiększonym spalaniem i krwawą miazgą na szybie i przodzie auta.
  
 
Część 2


Do domu wróciłem cało i zdrowo z "ukochaną teściową", (która zrobiła sobie bufet z auta) i szkodnikiem. Przyjemność ta jednak kosztowała mnie dodatkowo 600 pln holowanie + 650!!! alternator. Wszystko dlatego, że okazałem się żulem i skąpcem i pożałowałem 86 euro na ubezpieczenie w ADAC, które odholowałoby mnie wtedy za darmo.Byłem na uto wkurzony....po prostu eksplodowałem tam na parkingu pod Berlinem. Każdemu chętnemu sprzedałbym za psi pieniądz by się tylko suki pozbyć. Z czasem jednak to jedyne niepowtarzalne uczucie wróciło..ta nić miłości pełnej zapachu ciepłego silnika, smarów, tapicerki. Te spojrzenia nordyckich gejów za szyb bezpłciowych, plastikowych i wszystkich takich samych Audi, Mercedesów itp. Samo wspomnienie faktu, że szef farmy mlecznej w Dani, człek ze wszech miar majętny chciał auto ode mnie odkupić za duże pieniądze świadczy o tym, że choć kapryśna i czasami robi focha to warta tej niepowtarzalnej miłości jaką darzy się tylko kluski.
Pozdrawiam serdecznie po du, du, duńskich przygodach.
p.s. to du, du, du to temat o hamulcach - o tym jednak później
  
 
"Czułem się jak praktykujący ginekolog w ciemnym gabinecie na murzynce."

  
 
Coz jak zwykle,
jak widze Twoj post, to wiem,
ze klikam czytam i nie bede rozczarowany
  
 
jedynie do czego mozna sie przyczepic, to brak zdjecia Ani
  
 
na jesieni ADAC wchodzi na polski rynek,także stawki będą polskie
  
 
Historia jak zawsze opisana finezyjnie

Odbiegając na chwilę od walorów literackich - czy 650zł za reanimację rozrusznika w starym gruzie to nie aby ciut drogo?
Polacy wykorzystali trochę beznadziejną sytuację i pomogli rodakowi "po taniości"?

Tym bardziej, że chyba najmocniej zepsuł go Bogdan..
  
 
nie rozrusznik tylko alternator. Ojciec jak regenerowal alternator w Zafirze 2.2 benzyna, to nie zaplacil o wiele mniej, bo 500zl i co gorsza na zajutrz musial znow jechac, bo sie sypnal... poki co dziala
  
 
To typowa ustawka. Oczywiście, że to polskie złodziejstwo bazujące na bezsilności poszkodowanego i goniącym go czasie. Prace i koszta oceniam max na 300 pln ale nie miałem po prostu wyjścia. teren nieznany, brak możliwości zdobycia alternatora nawet zamiennika do niego. Ba! Gro prac wykonałem sam bo zakład nie miał pojęcia o V-ce. Tylko co z tego? Polak Polakowi..... Właśnie w takich momentach szczególnie doceniam tych z nas, którzy nie zarzynają kolegów finansowo, służą pomocą lub odraczają płatności ze względu na sytuację poszkodowanego..Chylę czoła przed nimi w szacunku i przyjaźni.
  
 
Zupper, Twój post jakby miał i ze 3 strony to i tak bym go jednym tchem przeczytał Z tej bajki wynika morał, że wszelkie ulotki należy skrzętnie zbierać, bo nie wiadomo do czego przydadzą się w podróży

A osobiście miałem podobną sytuację na Litwie. Dojechaliśmy do Wilna, zaparkowaliśmy w centrum, po wycieczce wracamy, przekręcam kluczyk i zaczęła się szopka z kontrolkami. Dojechaliśmy na szczęście z powrotem nad Wigry, ale powrotu 400km do domu nie ryzykowałem. W sobotę po 12-tej tylko autoryzowany serwis Opla w Suwałkach mnie przygarnął, ale wyjęli mi alternator, zawieźli w tę i z powrotem do jakiegoś znajomego sklepu, gdzie wymieniłem alternator na zregenerowany, i zamontowali mi go z powrotem. No i biedniejszy o jakieś 450zł wróciłem szczęśliwie do domu.
  
 
zupper ty jesteś debeściak
  
 
tumoroł będę w Breslau to się fomin przypomnę!
  
 
regulator do mojego alternatora, wiec pewnie i do Twojego kosztował mnie 300zl, robocizny nie licze bo szla w litrach
  
 
Rany się mnie podoba jak nie wiem co!
Czas się spotkać!
  
 
marnujesz sie chłopie. zacny kryminał
  
 
Zupper wierszem miało być

Mocarz pióra z Ciebie.
Grunt że Kluskowóz nie jest nudnym plastikiem i dostarcza wrazeń.


ps.Piotrze - spotkać jak spotkać, ale...sponiewierać

[ wiadomość edytowana przez: Solltys dnia 2010-08-24 09:29:54 ]