Wyścigi w Lublinie!!!!

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Zupełnie jak u nas kiedyś Ordona lub Karowa, teraz to już nie to samo , przeczytajcie, artykuł jest z Kuriera Lubelskiego

MAGAZYN: Mistrzowie prostej


Najszybsze ze startujących samochodów na odcinku 400 metrów rozpędzają się do ponad 150 km na godzinę. W nocy na wąskiej uliczce mieszczącej dwa samochody młodzi kierowcy rywalizują w nielegalnych wyścigach.

Dla amatorów sensacji staliśmy się chlebem powszednim – twierdzi Sylwester (woli, by nazywać go Vesti). – Ostatnio gruchnęła wieść o wyścigach za pieniądze. Ludzie, którzy nawet nie bardzo wiedzą na czym polega taki wyścig, z przekonaniem wymieniają kwoty, uczestników i rozwijane prędkości.
Chłopaki z lubelskich klubów tuningowych zgodnie twierdzą, że cała ta nielegalna otoczka jest mitem, a wszystko bierze się stąd, że od blisko roku na mieście wyścigi cieszą się nieustającą popularnością.
– Wystarczy przejść się do jakiejkolwiek dyskoteki – zapewnia Konrad. – Zaręczam, że usłyszysz o wyścigach.
Jak jest naprawdę? – pytam.
W Lublinie ścigają się od ponad dwóch lat. Ci, którzy zaczynali, dawno już znaleźli sobie inną rozrywkę. Teraz w piątkowe noce prym wiodą członkowie Ekipy Patrolowej i Grupy V-speed, klubów tuningowych. Na każde spotkanie przyjeżdża 40-50 samochodów.

Tatusiowe auta
Piątek, około 21. Parking restauracji McDonald’s przy ul. Puławskiej. Z daleka widać, że na wolne miejsce nie ma co liczyć.
– Dla Ekipy zawsze znajdzie się miejsce, w końcu bez nas te wyścigi się nie odbędą – uśmiecha się Vesti.
Na miejscu są już pozostali klubowicze. Ich samochody łatwo odróżnić na parkingu. Niemal każdy jest przebudowany: aluminiowe felgi, obniżenie, spojlery. Każdy na pierwszy rzut oka kojarzy się ze sportowym bolidem. I każdy ma naklejone na drzwiach klubowe godło.
– Bo na tym to naprawdę polega – tłumaczy mi Tefal z Ekipy Patrolowej. – Kluby tworzyli nie amatorzy wyścigów, tylko przede wszystkim ludzie zafascynowani tuningiem. Początkowo wyścigi były po prostu spotkaniem pasjonatów. Potem gruchnęła wieść po Lublinie i pojawili się goście w tatusiowych samochodach.
Czyli ci, którzy teraz z uwagą przysłuchują się rozmowom klubowiczów. To przecież klubowicze decydują, gdzie odbędzie się wyścig.
– Dobra, wszystko już jasne – Vesti ciągnie mnie do samochodu. – Tylko nie napisz, gdzie się dzisiaj spotkamy. I tak mamy za dużo gapiów.
Samochody jeden za drugim wyjeżdżają z parkingu. Widzę, że auta w klubowych barwach starają się trzymać razem w równiutkich kolumnach. Co chwilę z rykiem mija nas pędzący samochód.
– Widzisz? Tak jest z kibicami – komentuje Vesti. – Gonią przez Lublin na złamanie karku, a jak przychodzi do wyścigów, to ich nie ma. Jeszcze nam policję ściągną.

Twardziel się znalazł
Dojeżdżamy na miejsce. Mam stać i się przyglądać. Wąziutka uliczka, szeregi aut, masa kibiców. Jak tu się ścigać?
Na starcie ustawia się kolejka par samochodów. Na drugim końcu uliczki kierowca sportowego nissana błyska światłami – droga wolna. Chwilę potem skrzeczy krótkofalówka – Ruszajcie!
Dwa pierwsze samochody wyją wchodzącymi na obroty silnikami. Stojący pomiędzy nimi Vesti gwałtownie opuszcza ręce – start!
Ryk ogłusza. Z piskiem opon skaczą do przodu. Mokry asfalt trochę przeszkadza. Lekko zatańczyły i są już na drugim końcu ulicy, 400 metrów dalej. – A kibice? Przecież tam stał dziki tłum gapiów.
Konrad mówi: – Chłopaki z V-speeda pilnują i przed startem odsuwają wszystkich od jezdni. Tak trzeba, bo zawsze się trafi jakiś pijany.
Wyścig trwa w najlepsze. Startują kolejne pary. Niektórzy kierowcy zapalają efektowne iluminacje. Grupki ustalają, kto z kim jedzie, wyszukują nowych, chętnych do rywalizacji. Padają pytania o moc silnika, przyśpieszenie. Właśnie ruszyła ósma para, gdy nieoczekiwanie na jezdni pojawił się samochód jednego z kibiców. Krótkofalówka Vestiego wybucha wiązanką przekleństw. – Zabierzcie tego gnoja!
Czas jakby stanął w miejscu. Jeden ze ścigających się gwałtownie hamuje i chowa samochód za przeciwnikiem. Dosłownie w tej samej chwili samochody się mijają. O włos od wypadku!
– Dawajcie tu tego pacjenta – słyszę krzyk Vestiego. – Twardziel się k... znalazł!
Feralny samochód znika w oddali. – Oberwał? – wskazuję na niego.
– A co cię to obchodzi? – burczy Vesti. – Grunt, że już się tu nie pokaże.
– Tak jest z kibicami – dodaje bardziej pokojowo nastawiony Konrad. – Tylko przeszkadzają. Tak to jest: ścigantów jak na lekarstwo, a na ulicach ciągle się ktoś rozbija. A potem robicie w gazetach nagonkę na tunerów. I to nas kroi policja. Nasze samochody łatwo zauważyć, a tak po prawdzie to najwięcej biedy z tymi, co rozbijają się samochodami rodziców.

Panie władzo, kto się ściga?
Jakby sprowokowany jego słowami na skrzyżowaniu pojawia się radiowóz drogówki. Dopiero później usłyszałem, że właściciel stojącego na straży nissana uprzedził pozostałych o pojawieniu się policji.
Przygotowujące się do startu maszyny błyskawicznie zjeżdżają na parking. Chwilę potem trwa już zwykła konwersacja znajomych.
– Wyścigi? Panie władzo, ale kto się ściga? – komentuje półgłosem Tefal. Dodaje głośniej: – dopóki parkujemy, drogówka nic nam nie zrobi. Ale potrafią znaleźć kogo trzeba. Nie dziś to później. Z policją trzeba grzecznie.
I rzeczywiście. Radiowóz przejeżdża, nie zaczepiając nikogo. Parkuje kilkaset metrów dalej i czeka.
– Zbieramy się – słyszę Vestiego. – Już się nie odczepią.
Wracamy!
Widzisz, kibice mogą teraz bajerować panienki, że ścigają się nocami – uśmiecha się Tefal. – A my spotykamy się, bo naprawdę kochamy motoryzację. Grzebiemy w silnikach, wyciskamy z nich dodatkową moc, poprawiamy nasze wózki jak możemy.
Podobno lubelskie kluby starają się o zarejestrowanie działalności w Polskim Związku Motorowym i Automobilklubie.
– Jak przeniesiemy wyścigi na tor, to przestaniecie się do nas przyczepiać – komentuje Konrad. – Ale zawsze znajdzie się ktoś chętny do wyścigu po ulicach.
Fot. Tomasz Chromcewicz



Tomasz Stawecki







ZDANIEM EKSPERTA

Bez sensu

– Nie widzę uzasadnienia dla wyścigów na ulicach miasta. Chłopcy w szybkich samochodach narażają nie tylko siebie, ale przypadkowych przechodniów i kierowców. Organizowanie wyścigów nocą nie minimalizuje prawdopodobieństwa wypadku, a zwiększa. Ciemność ogranicza widoczność, kierowcy nocą są zmęczeni i wolniej reagują. Żaden z „rajdowców” nie poprawi w ulicznych wyścigach umiejętności prowadzenia samochodu – maksymalna prędkość na prostej to nie wszystko.
Nie rozumiem, dlaczego młodzi ludzie wkładają tyle wysiłku i pieniędzy w przerabianie samochodów, a nie realizują swojej pasji w sposób zorganizowany i bezpieczny. Wystarczy wynająć nieczynne lotnisko, duży plac itp. W miejscu pozbawionym drzew i innych przeszkód kierowcy i widzowie będą bezpieczniejsi, zniknie prawdopodobieństwo tragedii z udziałem przypadkowych osób. Nawet przy zorganizowanych imprezach konieczna jest obecność straży pożarnej i pogotowia. Wyścigi tak, ale nie na ulicy.
Wiesław Stec, kierowca rajdowy i wyścigowy, mistrz Polski

MM


Pozdr.
  
 
U nas w grodzie Kraka wszystko odbywa sie w bardziej "intymnej" atmosferze )
Zadnych kibicow tylko sami bezposrednio zainteresowani.....
Kolegom z Lublina tez doradzam wiecej dyskrecji, a juz rozmowy z dziennikarzami kotrzy i tak chca udowodnic swoja jedyna sluszna teze sa bezowocne....

Pozdr
Jazdwin
 
 
Jak dla mnie jest to chęć nagłośnienia swojej ksywy, tacy goście co to się naoglądali Szybkich i wściekłych a redaktorzy robią z nich kretynów
  
 
)) ...Vesti sciga sie polonezem taty..jego pasja sa motyle..a wieczorami czyta atrykul w jednej z lokalnych gazet ktora kupil w 1000000 egzemplarzy zeby rozdawac znajomym

POzdrawiam

P.S Pan redaktor stwozryl niezla atmosfere w tym artykule
  
 
czyli tak jak myślałem