Szkoda całkowita - Artykuł

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Witam. Grzebiąc po necie znalazłem takie cuś. Komuś moze sie kiedyś przyda dlatego wrzucam.

Cytat:

UBEZPIECZENIA - BEZPRAWIE 100-PROCENTOWE !

Firmy ubezpieczeniowe zaczynają - pod wpływem naporu agresywnej konkurencji - powolutku i na razie nieznacznie obniżać stawki, by nie stracić klientów. Starają się także przyciągać ich w inny sposób. Nie dotyczy to jednak tzw. szkody całkowitej. W tym przypadku wszystkie towarzystwa stosują praktyki, działające na niekorzyść poszkodowanego.
Gdy nasze auto zostanie w jakiejś kolizji sponiewierane przez jakiś inny pojazd, z oświadczeniem sprawcy udajemy się do przedstawiciela firmy, w której szkodnik wykupił polisę OC. Potem dostajemy pismo, w którym fachowiec z firmy ubezpieczeniowej stawia nas pod ścianą, odmawiając zgody na wykonanie naprawy samochodu i proponując, byśmy pobrali (mizerne) odszkodowanie, bo szkoda jest całkowita, a naprawa nieopłacalna.
Żonglowanie liczbami
By uzyskać taki efekt, firma ubezpieczeniowa musi wykonać dwie podstawowe czynności. Po pierwsze - zaniżyć wartość naszego samochodu przed wypadkiem. Jest to stosunkowo łatwe, gdyż firmy ubezpieczeniowe posługują się z dużą wprawą cennikami samochodów używanych, do tej akurat wyceny sięgając po opracowanie, w którym wartość samochodu jest niższa niż w tabelach opracowania konkurencyjnego. Dowiadujemy się więc zdumieni, że nasze wychuchane auto, któremu ledwie co położyliśmy nowy lakier, wymieniliśmy część podzespołów i wyremontowaliśmy silnik, jest warte mniej, niż wydaliśmy na jego kompleksowy remont. Bo tak stoi w tabelce, która obowiązuje w firmie ubezpieczeniowej.
Przyjęta w ten sposób wartość naszego pojazdu przed wypadkiem jest następnie konfrontowana z kosztorysem naprawy, wystawionym przez warsztat, w którym to kosztorysie, o dziwo, specjalista, zatrudniany przez towarzystwo ubezpieczeniowe, nie dokonał żadnych korekt in minus. Z porównania wychodzi, że koszt naprawy przekracza o 2-3% zaczarowaną barierę 70% wartości naszego samochodu przed naprawą. W tej sytuacji, pisze zadowolony z siebie przedstawiciel ubezpieczyciela, mamy do czynienia ze szkodą całkowitą.
By dokonać jej likwidacji (czyli mówiąc po ludzku, wypłacić odszkodowanie, ubezpieczyciel dokonuje tzw. wyceny pozostałości. Odbywa się to w ten sposób, że specjalista rozbiera (wirtualnie) nasze auto na czynniki pierwsze, wycenia podzespoły (silnik, skrzynię biegów, etc.), najdrobniejsze elementy (szyby, wycieraczki, dywaniki) i sumuje tak uzyskane liczby.
Nie muszę dodawać, że - w przeciwieństwie do wyceny auta przed kolizją - ta akurat wycena jest maksymalnie zawyżona.
Procedura jest następująca: po odjęciu od wartości pojazdu przed kolizją wartości pozostałości, pozostaje jakaś niewielka suma, która czeka na nas w kasie firmy. Ubezpieczyciela nie interesuje, co zrobimy z rozbitkiem. Czy potrafimy go rozebrać i gdzie upłynnimy uzyskane części. Mamy go zabrać, pobrać resztówkę odszkodowania i zakończyć sprawę.
Pokażmy problem na autentycznym przykładzie Opla Astry:
Wartość pojazdu przed wypadkiem - 20.300 zł
Koszt naprawy (czyli 73% wartości) - 14.850 zł
Wartość pozostałości (58% wartości przed kolizją!) - 11.800 zł
Kwota odszkodowania - 8.500 zł
Desperacka obrona
Potraktowany w ten sposób klient próbuje wszystkich możliwych sposobów, by skłonić ubezpieczyciela do zmiany krzywdzącej decyzji. Przedstawia rachunki za dokonaną przed tygodniem wymianę zawieszenia, kwit za kupiony przed chwilą akumulator, faktury z myjni, gdzie raz na tydzień woskował nadwozie, i plik oświadczeń sąsiadów, że auto prawie nie wyjeżdżało z ogrzewanego garażu. Wszystko po to, aby podwyższyć wartość wozu przed kolizją i zmienić jej niekorzystny stosunek do kosztu naprawy.
Czasem to się udaje, ale bardzo, bardzo rzadko. Ubezpieczyciele są odporni na takie chwyty i jeżeli nawet - aby wykazać dobrą wolę - podwyższą wartość samochodu o kilkaset złotych, to i tak naprawa jest według nich nieopłacalna.
Bardziej zdeterminowani poszkodowani sięgają wówczas po inną argumentację, pisząc (i tu znów sięgamy po autentyczny list):
"W przypadku, gdy zdecydujecie się Państwo na pokrycie kosztów naprawy samochodu, obciąży to konto firmy sumą 14 tysięcy złotych. W przypadku, gdy firma podtrzyma decyzję o przekroczeniu progu ekonomiczności naprawy, nie zdecyduję się na odbudowę auta. Jako świadomy obywatel nie mogę bowiem narażać innych użytkowników dróg na niebezpieczeństwo wynikające z wprowadzenia do ruchu samochodu naprawionego niezgodnie z technologią producenta i z użyciem wyeksploatowanych części zamiennych. Zgodnie z przepisami, nie mogę również bez wyrejestrowania samochodu rozebrać tzw. pozostałości i sprzedać części. Podejmuję decyzję o wyrejestrowaniu samochodu (co zgodnie z Prawem o ruchu drogowym, wiąże się z koniecznością odstawienia auta do składnicy złomu, upoważnionej przez wojewodę). Jak wynika z sondażu, przeprowadzonego przeze mnie w trzech składnicach, są one skłonne zapłacić za mój pojazd w granicach 2 tys. złotych. Wówczas będę domagał się od państwa wypłacenia różnicy między wartością samochodu przed wypadkiem, a sumą, jaką za wrak uzyskam, plus koszty przewozu auta na lawecie, czyli ok. 19 tysięcy. W żadnej mierze nie jest to dla firmy opłacalne".
Duże brawa dla twórcy. Argumentacja jest prosta i logiczna (nawiasem mówiąc - skuteczna; postraszony w ten sposób ubezpieczyciel zmienił swoją decyzję i zgodził się na naprawę auta).
Nie polecam jej jednak Czytelnikom. Można bowiem natknąć się na urzędnika, który pójdzie w zaparte i narazi swoją firmę na straty, po to tylko, aby nie stracić cnoty i nie zgodzić się na precedens przekroczenia bariery 70%.
Podajcie podstawę!
Z uporem maniaka namawiam Czytelników, aby w każdym konflikcie z (szeroko rozumianą) władzą, żądali podania podstawy prawnej wydanej decyzji. To najskuteczniejsza metoda. Proponuję więc, aby w takiej sytuacji zażądać przedstawienia przepisu, który stanowi, że naprawa jest nieopłacalna, jeżeli jej koszt przekracza owe mityczne 70% wartości auta przed kolizją.
Uwaga! Wszelkie wyłgiwanie się, typu: "takie rozwiązania przyjęto w naszej firmie" albo "tak stanowią ogólnie przyjęte normy", czy też "jest to zgodne z naszymi wewnętrznymi przepisami" spokojnie wyrzućmy do kosza. Wewnętrzne przepisy mogą dotyczyć wyłącznie zasad premiowania urzędników i godzin pracy sprzątaczki. Ogólnie przyjęte normy to pustosłowie.
Jest tylko jeden jedyny przypadek, gdy forma ubezpieczeniowa może powoływać się na przyjęte przez siebie rozwiązania. Ten, w którym szkoda jest likwidowana z autocasco, a rozstrzygnięcia są zawarte w podpisanej przez nas umowie. Wtedy można wszystko.
Jeżeli jednak szkoda likwidowana jest z polisy OC sprawcy kolizji - należy przywołać przepisy obowiązujące wszystkich bez wyjątku. Na przykład kodeks cywilny, ustawę ubezpieczeniową, lub wydane na podstawie zawartej w niej delegacji, rozporządzenia właściwego ministra.
I otóż wszyscy milcząco przyjmują, że istnieje bariera 70%, po przekroczeniu której ubezpieczyciel może nie zgodzić się na dokonanie naprawy. Tymczasem jest to mit, troskliwie pielęgnowany przez wszystkie firmy ubezpieczeniowe. Mit, który nie ma żadnych podstaw w obowiązującym prawie. Powiedzmy wprost: takie działania są bezprawne!


 
 
I czesc druga bo ustawienia forum ograniczaja ilosc znakow na post


Cytat:

Co mówią przepisy
Zakład ubezpieczeń, zawierając umowę OC, przejmuje na siebie zobowiązanie do naprawienia szkody, jakie ciążyłoby na posiadaczu pojazdu. W polskim prawie obowiązuje z reguły zasada pełnego odszkodowania, a dla ustalenia wysokości odszkodowania miarodajne są przepisy kodeksu cywilnego.
Zakład ubezpieczeń jest zobowiązany do wypłaty takiej sumy odszkodowania, która jest konieczna, by przywrócić stan pojazdu przed kolizją. Stan, w którym pojazd pod każdym względem - na przykład estetycznym, ale też trwałości - będzie taki sam jak przed kolizją. Nawiasem mówiąc, jeżeli z różnych względów nie udało się uzyskać stanu przed naprawą, należy - prócz pełnego pokrycia jej kosztów - wypłacić dodatkowe odszkodowanie.
Ustawodawca przewidział wprawdzie taką sytuację, gdy naprawa jest niemożliwa lub nieopłacalna. Cóż, trudno mówić o przywróceniu stanu sprzed wypadku, gdy nasze auto zostanie przejechane przez walec drogowy. Teoretycy prawa powiadają wówczas, że odszkodowanie powinno być obliczane przez odjęcie wielkości amortyzacji od ceny nowego pojazdu, albo przez ustalenie wartości rynkowej, to znaczy takiej sumy, za którą poszkodowany może na rynku kupić auto z tego samego rocznika, o takim samym wyposażeniu i z zbliżonym stanie do posiadanego przez siebie samochodu.
Naprawa jest nieopłacalna wówczas, gdy jej koszt przekracza wartość pojazdu przed wypadkiem. Wartość pojazdu, a nie żadne 70%! Powtórzę jeszcze raz, żeby nie było żadnych wątpliwości: jeżeli samochód przed wypadkiem był wart 30 tysięcy złotych, to naprawa jest nieopłacalna dopiero wówczas, gdy jej koszt wyniesie 30.001 zł
Strusia polityka
Stosowany przez zakłady ubezpieczeń proceder przyjęcia 70-% progu opłacalności jest tak powszechny, że wszyscy przyjmują go na zasadzie obowiązującego uzusu. Jest on bezprawny i krzywdzący nie tylko dla poszkodowanych. Właściciel uszkodzonego pojazdu ma dwa wyjścia. Może za przyznane odszkodowanie naprawiać samochód w jakimś warsztacie pod chmurką, gdzie stosuje się części ze szrotu, a podstawowym narzędziem serwisowym jest młotek, i z którego to warsztatu pojazd wyjedzie w stanie technicznym zagrażającym bezpieczeństwu swego właściciela i innych użytkowników dróg - notabene przyczyniając się do konieczności wypłaty większej liczby odszkodowań komunikacyjnych. Może też - a działają już od dawna wyspecjalizowane w tym firmy - sprzedać wrak komukolwiek, kto zechce go kupić ("Spalony, rozbity, w każdym stanie kupię"). Nabywca albo zdecyduje się odbudować wrak z konsekwencjami jak wyżej, albo są mu potrzebne tylko dokumenty (i ewentualnie pola numerowe), "pod które" ukradnie się w Polsce (albo sprowadzi zza granicy) odpowiedni model. W pierwszym wariancie koszty poniesie zakład ubezpieczeń, wypłacając odszkodowanie z tytułu AC za skradziony pojazd, w drugim - skarb państwa, do którego nie wpłyną należności podatkowe i celne.
Wiedzą o tym wszystkie właściwe instytucje. Rzecznik praw obywatelskich, policja, urzędy skarbowe, komisje sejmowe i kto tam jeszcze. I milczą udając, że nie ma sprawy.
Na proceder "70%" nie reaguje także Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych. Być może wprowadzona w błąd przez ubezpieczycieli, którzy informują, że to do decyzji poszkodowanego pozostawiają wybór sposobu likwidacji szkody.
Przy okazji drukujemy więc odpowiedni fragment pisma PZU do Komisji, po to, aby Czytelnicy mogli go wykorzystać, gdy będą stawiani pod ścianą. Według tej oficjalnej deklaracji klient ma następujące możliwości:
wypłatę gotówkową - ustaloną kwotę odszkodowania w kwocie równej różnicy wartości pojazdu minus pozostałości;
wypłatę 100% wartości pojazdu przed wypadkiem, po przekazaniu praw własności na rzecz PZU SA
Wybór formy likwidacji szkody w każdym przypadku należy do poszkodowanego.
O każdej z form likwidacji szkody poszkodowany jest informowany na piśmie, w postaci odpowiednich druków, zawsze przy zgłoszeniu szkody, nie później jednak niż przed rozpoczęciem naprawy pojazdu.
Czy ktokolwiek z poszkodowanych Czytelników był przez jakąkolwiek firmę ubezpieczeniową informowany (i to na piśmie) o każdej z możliwych form likwidacji szkody? Czy wiedzieliście Państwo, że to do Was należy wybór? No to teraz już wiecie
Likwidacja szkód: Jak ubezpieczyciele wykorzystują niewiedzę klientów
Jednym z najczęściej pojawiających się problemów moich klientów jest rozliczanie strat metodą szkody całkowitej. Wyjaśniałem już dokładnie, na czym ona polega i jak liczy się wówczas szkodę (GU nr 27 z 6 lipca 2004 r.). Przypomnijmy, że sposób rozliczania szkód komunikacyjnych tą metodą rodzi wiele problemów, jak również daje pole do manipulacji tym terminem, no i samym rozliczeniem.

Nie bez powodu użyłem słowa „termin”. Żaden z istniejących w Polsce aktów prawnych nie określa, co to jest szkoda całkowita i jak się ją liczy. Przyjęto „kiedyś”, że szkoda całkowita występuje wtedy, gdy koszt naprawy (tylko nikt właściwie nie wie, jak liczony) przekracza 70% wartości rynkowej pojazdu w dniu szkody. A dlaczego nie 75% lub 73,8%? Realność wyliczeń „matematycznych” (a tak uzasadniano mi, gdy pytałem, kto i jak to wyliczył) zweryfikował rynek. Proszę pokazać mi osobę, która sprzeda rozbity samochód za cenę wyliczoną przez ubezpieczyciela. Mając możliwość kupienia całego auta sprowadzonego z Zachodu (często w lepszym stanie niż ten przed wypadkiem), uwzględniając koszty naprawy i nie wspominając o bezpieczeństwie korzystania z takiego „naprawionego” pojazdu, trzeba być szaleńcem, aby kupić pojazd rozbity. Kto więc je kupuje? Tylko ci, którzy sprzedają pojazdy na części. Ale oni też nie pracują za darmo. Koszty rozbiórki czy nawet działalności gospodarczej (plac, wiata lub pomieszczenie, a nawet środki czystości czy do mycia części) są przez nich wliczane w wartość wraka. No i za ile go kupią?

Firmy ubezpieczeniowe (nie wszystkie - pomijam te, które odkupują poprzez wskazanych pośredników) doskonale o tym wiedzą. I co robią? Po prostu nic. Liczą na niewiedzę poszkodowanego. A recepta jest prosta. Trzeba pojazd sprzedać i żądać od ubezpieczyciela wypłaty różnicy między wartością wraka wyliczoną przez nich a uzyskaną ze sprzedaży kwotą potwierdzoną umową, fakturą czy innym dokumentem. Aby nie być posądzonym o brak staranności, należy dać też co najmniej dwa ogłoszenia do prasy i mieć rachunki z tym związane. W przypadku sporu sądowego bardzo się przydadzą.




Wydawać by się mogło, że to koniec problemu. Przecież art. 361§ 2 k.c. jest prosty i czytelny nawet dla gimnazjalisty: „…naprawienie szkody obejmuje straty, które poszkodowany poniósł…”. Oczywiście, nie jest on taki jasny dla niektórych firm. Warta ma „patent” na takie roszczenia. Przykład z ostatnich dni. Różnica między kwotą wyliczoną przez tą firmę (wartość pojazdu uszkodzonego wyliczona „matematycznie” a uzyskaną ze sprzedaży wraka to 6000 zł. Po złożeniu wniosku o dopłatę Warta dopłaca 3000 zł bez żadnego logicznego i prawnie uzasadnionego argumentu. Po prostu tak chce. Można zadać pytanie, dlaczego decyduje się na dokonanie dopłaty. Otóż realia sądowe w Łodzi są takie, że w sporach do 3000 zł trudno znaleźć kancelarię adwokacką, która zajmie się taką sprawą. W przypadku sporu sądowego na sto procent sprawa dla ubezpieczyciela jest przegrana. W Warcie, czyli profesjonalnym towarzystwie ubezpieczeń, to wiedzą. Wypłacają więc część pieniędzy. Może klient się uspokoi. Mam jednak złą wiadomość dla podobnych firm. Są już w Łodzi kancelarie, które podejmują takie wyzwania. Sprawy są w toku.

Pomysł na takie wyrafinowane obniżanie odszkodowania ma głębsze korzenie. Jeszcze do niedawna firmy generalnie obniżały odszkodowania, kombinowały przy kosztorysach. Przegrane sprawy w sądach zahamowały te praktyki. Pojawiła się więc nowa metoda - obniżania odszkodowania o kwoty, które nie są atrakcyjne dla kancelarii adwokackich. Okazało się jednak, że znowu popełniono błąd - jak już zaznaczyłem, są kancelarie, które przyjmują podobne sprawy. Ich skuteczność to sto procent.

Wróćmy jednak na moment do decyzji o rozliczeniu szkody metodą szkody całkowitej. W „GU” nr 43 z 26 października 2004 r. ukazała się prośba o pomoc poszkodowanej skierowana do redakcji. Jak wynika z wyliczeń - nawet gdyby liczyć koszt naprawy przy zastosowaniu najwyższych stawek serwisowych i cen nowych części, nie przekroczy on nigdy magicznej granicy 70% wartości rynkowej auta. Co się więc stało? Otóż ubezpieczyciel liczy, że klient się nie pozna na tym sposobie, zwłaszcza gdy mieszka w małej miejscowości. Kto w niej znajdzie odpowiedniego pomocnika, który będzie umiał sprawdzić wyliczenie? Odwołanie poszkodowanej dowodzi, że ubezpieczyciel popełnił jednak błąd. Nie docenił przeciwnika, który znalazł pomoc po prostu w Internecie.

Jak widać, ubezpieczyciele lubią liczyć na niewiedzę poszkodowanych, zwłaszcza w sytuacjach, gdy mieszkają oni w małych miejscowościach. W dużych aglomeracjach łatwiej jest znaleźć osobę czy też firmę, która udzieli wsparcia. Dlatego też tak istotna jest rola prasy, mediów, Internetu w upowszechnianiu wiedzy i świadomości ubezpieczeniowej. Agent ubezpieczeniowy, pomagając w takich sprawach, ma szansę zyskać wiernego i zaufanego klienta. Trzeba jednak postawić zasadnicze pytanie: czy udzielając pomocy swojemu klientowi, sam nie straci pracy, bo ubezpieczyciel rozwiąże z nim umowę? Wiem jednak na pewno - firmy ubezpieczeniowe też bankrutują. Czy nie lepiej sprzedawać polisy dla firm rzetelnych, może nie najbogatszych, ale w miarę uczciwie rozliczających szkody? Warto o tym pomyśleć. WESTA była w pewnym momencie także gigantem ubezpieczeniowym, no i kto o niej dzisiaj pamięta.

 
 
Starałem sie przeczytać całośc,moze mi się to do końca nie udalo

w każdym razie dosc zamotane
mozna było to napisac prosciej i krócej

podsumowując
jesli jest szkoda z OC winnego, to ubezpieczyciel naprawia auto do 100% ceny rynkowej, nie ma prawa naliczac amortyzacji

jesli szkoda jest z AC to przy przekroczeniu 70% jest szkoda całkowita,moga naliczyc amortyzacje

gdyby ktos miał kieykolwiek jakies problem z ubezpieczeniami polecam forum
ubezpieczyciel.pl
  
 
ja tylko dodam, ze od kazdej decyzji warto sie ODWOLAC - jesli ma sie czas i sily na tony papierkow etc.