profil-usunięty SYMPATYCZNY GOŚĆ | I czesc druga bo ustawienia forum ograniczaja ilosc znakow na post
Cytat:
|
Co mówią przepisy
Zakład ubezpieczeń, zawierając umowę OC, przejmuje na siebie zobowiązanie do naprawienia szkody, jakie ciążyłoby na posiadaczu pojazdu. W polskim prawie obowiązuje z reguły zasada pełnego odszkodowania, a dla ustalenia wysokości odszkodowania miarodajne są przepisy kodeksu cywilnego.
Zakład ubezpieczeń jest zobowiązany do wypłaty takiej sumy odszkodowania, która jest konieczna, by przywrócić stan pojazdu przed kolizją. Stan, w którym pojazd pod każdym względem - na przykład estetycznym, ale też trwałości - będzie taki sam jak przed kolizją. Nawiasem mówiąc, jeżeli z różnych względów nie udało się uzyskać stanu przed naprawą, należy - prócz pełnego pokrycia jej kosztów - wypłacić dodatkowe odszkodowanie.
Ustawodawca przewidział wprawdzie taką sytuację, gdy naprawa jest niemożliwa lub nieopłacalna. Cóż, trudno mówić o przywróceniu stanu sprzed wypadku, gdy nasze auto zostanie przejechane przez walec drogowy. Teoretycy prawa powiadają wówczas, że odszkodowanie powinno być obliczane przez odjęcie wielkości amortyzacji od ceny nowego pojazdu, albo przez ustalenie wartości rynkowej, to znaczy takiej sumy, za którą poszkodowany może na rynku kupić auto z tego samego rocznika, o takim samym wyposażeniu i z zbliżonym stanie do posiadanego przez siebie samochodu.
Naprawa jest nieopłacalna wówczas, gdy jej koszt przekracza wartość pojazdu przed wypadkiem. Wartość pojazdu, a nie żadne 70%! Powtórzę jeszcze raz, żeby nie było żadnych wątpliwości: jeżeli samochód przed wypadkiem był wart 30 tysięcy złotych, to naprawa jest nieopłacalna dopiero wówczas, gdy jej koszt wyniesie 30.001 zł
Strusia polityka
Stosowany przez zakłady ubezpieczeń proceder przyjęcia 70-% progu opłacalności jest tak powszechny, że wszyscy przyjmują go na zasadzie obowiązującego uzusu. Jest on bezprawny i krzywdzący nie tylko dla poszkodowanych. Właściciel uszkodzonego pojazdu ma dwa wyjścia. Może za przyznane odszkodowanie naprawiać samochód w jakimś warsztacie pod chmurką, gdzie stosuje się części ze szrotu, a podstawowym narzędziem serwisowym jest młotek, i z którego to warsztatu pojazd wyjedzie w stanie technicznym zagrażającym bezpieczeństwu swego właściciela i innych użytkowników dróg - notabene przyczyniając się do konieczności wypłaty większej liczby odszkodowań komunikacyjnych. Może też - a działają już od dawna wyspecjalizowane w tym firmy - sprzedać wrak komukolwiek, kto zechce go kupić ("Spalony, rozbity, w każdym stanie kupię"). Nabywca albo zdecyduje się odbudować wrak z konsekwencjami jak wyżej, albo są mu potrzebne tylko dokumenty (i ewentualnie pola numerowe), "pod które" ukradnie się w Polsce (albo sprowadzi zza granicy) odpowiedni model. W pierwszym wariancie koszty poniesie zakład ubezpieczeń, wypłacając odszkodowanie z tytułu AC za skradziony pojazd, w drugim - skarb państwa, do którego nie wpłyną należności podatkowe i celne.
Wiedzą o tym wszystkie właściwe instytucje. Rzecznik praw obywatelskich, policja, urzędy skarbowe, komisje sejmowe i kto tam jeszcze. I milczą udając, że nie ma sprawy.
Na proceder "70%" nie reaguje także Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych. Być może wprowadzona w błąd przez ubezpieczycieli, którzy informują, że to do decyzji poszkodowanego pozostawiają wybór sposobu likwidacji szkody.
Przy okazji drukujemy więc odpowiedni fragment pisma PZU do Komisji, po to, aby Czytelnicy mogli go wykorzystać, gdy będą stawiani pod ścianą. Według tej oficjalnej deklaracji klient ma następujące możliwości:
wypłatę gotówkową - ustaloną kwotę odszkodowania w kwocie równej różnicy wartości pojazdu minus pozostałości;
wypłatę 100% wartości pojazdu przed wypadkiem, po przekazaniu praw własności na rzecz PZU SA
Wybór formy likwidacji szkody w każdym przypadku należy do poszkodowanego.
O każdej z form likwidacji szkody poszkodowany jest informowany na piśmie, w postaci odpowiednich druków, zawsze przy zgłoszeniu szkody, nie później jednak niż przed rozpoczęciem naprawy pojazdu.
Czy ktokolwiek z poszkodowanych Czytelników był przez jakąkolwiek firmę ubezpieczeniową informowany (i to na piśmie) o każdej z możliwych form likwidacji szkody? Czy wiedzieliście Państwo, że to do Was należy wybór? No to teraz już wiecie
Likwidacja szkód: Jak ubezpieczyciele wykorzystują niewiedzę klientów
Jednym z najczęściej pojawiających się problemów moich klientów jest rozliczanie strat metodą szkody całkowitej. Wyjaśniałem już dokładnie, na czym ona polega i jak liczy się wówczas szkodę (GU nr 27 z 6 lipca 2004 r.). Przypomnijmy, że sposób rozliczania szkód komunikacyjnych tą metodą rodzi wiele problemów, jak również daje pole do manipulacji tym terminem, no i samym rozliczeniem.
Nie bez powodu użyłem słowa „termin”. Żaden z istniejących w Polsce aktów prawnych nie określa, co to jest szkoda całkowita i jak się ją liczy. Przyjęto „kiedyś”, że szkoda całkowita występuje wtedy, gdy koszt naprawy (tylko nikt właściwie nie wie, jak liczony) przekracza 70% wartości rynkowej pojazdu w dniu szkody. A dlaczego nie 75% lub 73,8%? Realność wyliczeń „matematycznych” (a tak uzasadniano mi, gdy pytałem, kto i jak to wyliczył) zweryfikował rynek. Proszę pokazać mi osobę, która sprzeda rozbity samochód za cenę wyliczoną przez ubezpieczyciela. Mając możliwość kupienia całego auta sprowadzonego z Zachodu (często w lepszym stanie niż ten przed wypadkiem), uwzględniając koszty naprawy i nie wspominając o bezpieczeństwie korzystania z takiego „naprawionego” pojazdu, trzeba być szaleńcem, aby kupić pojazd rozbity. Kto więc je kupuje? Tylko ci, którzy sprzedają pojazdy na części. Ale oni też nie pracują za darmo. Koszty rozbiórki czy nawet działalności gospodarczej (plac, wiata lub pomieszczenie, a nawet środki czystości czy do mycia części) są przez nich wliczane w wartość wraka. No i za ile go kupią?
Firmy ubezpieczeniowe (nie wszystkie - pomijam te, które odkupują poprzez wskazanych pośredników) doskonale o tym wiedzą. I co robią? Po prostu nic. Liczą na niewiedzę poszkodowanego. A recepta jest prosta. Trzeba pojazd sprzedać i żądać od ubezpieczyciela wypłaty różnicy między wartością wraka wyliczoną przez nich a uzyskaną ze sprzedaży kwotą potwierdzoną umową, fakturą czy innym dokumentem. Aby nie być posądzonym o brak staranności, należy dać też co najmniej dwa ogłoszenia do prasy i mieć rachunki z tym związane. W przypadku sporu sądowego bardzo się przydadzą.
Wydawać by się mogło, że to koniec problemu. Przecież art. 361§ 2 k.c. jest prosty i czytelny nawet dla gimnazjalisty: „…naprawienie szkody obejmuje straty, które poszkodowany poniósł…”. Oczywiście, nie jest on taki jasny dla niektórych firm. Warta ma „patent” na takie roszczenia. Przykład z ostatnich dni. Różnica między kwotą wyliczoną przez tą firmę (wartość pojazdu uszkodzonego wyliczona „matematycznie” a uzyskaną ze sprzedaży wraka to 6000 zł. Po złożeniu wniosku o dopłatę Warta dopłaca 3000 zł bez żadnego logicznego i prawnie uzasadnionego argumentu. Po prostu tak chce. Można zadać pytanie, dlaczego decyduje się na dokonanie dopłaty. Otóż realia sądowe w Łodzi są takie, że w sporach do 3000 zł trudno znaleźć kancelarię adwokacką, która zajmie się taką sprawą. W przypadku sporu sądowego na sto procent sprawa dla ubezpieczyciela jest przegrana. W Warcie, czyli profesjonalnym towarzystwie ubezpieczeń, to wiedzą. Wypłacają więc część pieniędzy. Może klient się uspokoi. Mam jednak złą wiadomość dla podobnych firm. Są już w Łodzi kancelarie, które podejmują takie wyzwania. Sprawy są w toku.
Pomysł na takie wyrafinowane obniżanie odszkodowania ma głębsze korzenie. Jeszcze do niedawna firmy generalnie obniżały odszkodowania, kombinowały przy kosztorysach. Przegrane sprawy w sądach zahamowały te praktyki. Pojawiła się więc nowa metoda - obniżania odszkodowania o kwoty, które nie są atrakcyjne dla kancelarii adwokackich. Okazało się jednak, że znowu popełniono błąd - jak już zaznaczyłem, są kancelarie, które przyjmują podobne sprawy. Ich skuteczność to sto procent.
Wróćmy jednak na moment do decyzji o rozliczeniu szkody metodą szkody całkowitej. W „GU” nr 43 z 26 października 2004 r. ukazała się prośba o pomoc poszkodowanej skierowana do redakcji. Jak wynika z wyliczeń - nawet gdyby liczyć koszt naprawy przy zastosowaniu najwyższych stawek serwisowych i cen nowych części, nie przekroczy on nigdy magicznej granicy 70% wartości rynkowej auta. Co się więc stało? Otóż ubezpieczyciel liczy, że klient się nie pozna na tym sposobie, zwłaszcza gdy mieszka w małej miejscowości. Kto w niej znajdzie odpowiedniego pomocnika, który będzie umiał sprawdzić wyliczenie? Odwołanie poszkodowanej dowodzi, że ubezpieczyciel popełnił jednak błąd. Nie docenił przeciwnika, który znalazł pomoc po prostu w Internecie.
Jak widać, ubezpieczyciele lubią liczyć na niewiedzę poszkodowanych, zwłaszcza w sytuacjach, gdy mieszkają oni w małych miejscowościach. W dużych aglomeracjach łatwiej jest znaleźć osobę czy też firmę, która udzieli wsparcia. Dlatego też tak istotna jest rola prasy, mediów, Internetu w upowszechnianiu wiedzy i świadomości ubezpieczeniowej. Agent ubezpieczeniowy, pomagając w takich sprawach, ma szansę zyskać wiernego i zaufanego klienta. Trzeba jednak postawić zasadnicze pytanie: czy udzielając pomocy swojemu klientowi, sam nie straci pracy, bo ubezpieczyciel rozwiąże z nim umowę? Wiem jednak na pewno - firmy ubezpieczeniowe też bankrutują. Czy nie lepiej sprzedawać polisy dla firm rzetelnych, może nie najbogatszych, ale w miarę uczciwie rozliczających szkody? Warto o tym pomyśleć. WESTA była w pewnym momencie także gigantem ubezpieczeniowym, no i kto o niej dzisiaj pamięta.
|
|
|