profil-usunięty | Piszę ten tekst w samym środku sezonu ogórkowego, a tymczasem w prasie i telewizji nie ma ani słowa o krokodylu w polskich jeziorach, żadnej wzmianki o piraniach w Wiśle... Zamiast tego mnożą się donie¬sienia o bandytach wysadzających pociągi w Londynie i ludziach, którzy pójdą do więzienia, bo w swej wiosce pogonili i zabili szubrawca wygra¬żającego maczetą. Te wieści o bandytach w Anglii należą do kategorii nie¬wiarygodnych i straszliwych; drugie - te o mieszkańcach polskiej wsi, którzy zaprowadzili porządek i spokój we własnej społeczności, czego, zdaje się, robić nie wolno - też są niewiarygodne i straszliwe. Koniecznie trzeba sobie uświadomić, że numo pozornych różnic zbrodniarze, ci odpowiedzialni za londyńskie wyda¬rzenia oraz polscy obrońcy ładu i porząd¬ku, powinni trafić do jednego wora... Te¬go mianiowicie, w którym znajduje się aligator z Jezioraka i piranie z Wisły. To wszystko jest niemożliwe albo, w najlep¬szym wypadku, całkowicie nieprawdo¬podobne. Siedzimy w środku sennych majaków wariata. Naszego świata chyba nie ma. Po prostu go nie ma i już. Wynika z tego, że nie ma także i nas. A oto. co ma dzisiaj do powiedzenia nieistniejącym Czytelnikom nieistniejący powieściopisarz i felietonista Feliks W. Kres. Pisanie fantastyki wydaje się zajęciem jałowym. Jesteśmy w stanie wymyślać różne światy, inne rasy, obce gatunki, dziwne obyczaje, jednakże wszystkie te wytwory naszych mózgów mają się cał¬kiem nijak do tego, co zwykliśmy bez¬trosko nazywać rzeczywistością. Tego nie da się przebić. Koronnym dowodem na istnienie Boga mogłoby, moim zda¬niem, być to, że żaden ulepiony z krwi i ciała wariat, żaden fantasta, pijak czy narkoman nie jest w stanie wymyślić cze¬goś choć w połowie tak absurdalnego, porąbanego i nierealnego jak ten syf, w którym żyjemy. Potrzebna tu jest nad¬ludzka - a więc boska - potęga imagi-nacji. Byłby to dobry dowód na istnienie Bo¬ga, ale niestety - równie dobrze dowodzi istnienia Losu, Przypadku i Natury. No. to do wyboru. Co kto chce. Ja tam zgodny jestem, łagodny i ustępliwy. Mam lat blisko czterdzieści. Ale jeszcze nie wyrosłem z okresu, w którym czło¬wiek nieustannie dziwi się światu. Jakoś nie spowszedniała mi dotąd jego bez¬brzeżna głupota, rozumiana jako nie-przystawalność do reguł zdrowego roz¬sądku. Spokojnie; nie jestem typem desperata, który zaraz skoczy z mostu na łeb, nie pasuję też do roli wiecznego buntownika, podejmującego heroiczną walkę z wiatra¬kami. Na ogół cechują mnie stoicyzm i niejaki cynizm. Mam taki świat, jaki mi dano, realny czy nierealny, osadzony na jawie bądź w szaleńczym majaku, wszyst¬ko jedno. Innego świata nie dostanę. No to żyję sobie, aż pewnego dnia umrę. Lecz czy wolno mi przy tym mieć minę wyrażającą niesmak i politowanie? Chy¬ba wolno. Skoro wotno, to mam. Nikogo nie chcę nawracać ani nauczać. Nie pragnę zaszczepić nikomu żadnej ideologii. Nawet małym palcem nie ruszę w celu naprawienia bądź popsucia świa¬ta. Niemniej jednak życzę sobie mieć własne zdanie, prawo do komentarza; lu¬bię także przybierać miny i pozy, które akurat mi odpowiadają. Lubię, więc przybieram. Nikt nie musi tych póz i min naślado¬wać. Nie zabraniam, ale i nie zachęcam. Nazywa się to tolerancją i liberalizmem światopoglądowym. Wbrew dość pow¬szechnemu mniemaniu te groźne moral¬nie postawy nie oznaczają bezkrytycznej akceptacji i poparcia dla wszystkich do¬strzeżonych zjawisk. Oznaczają nieinge¬rencję w postawy innych ludzi. Tylko ty¬le i aż tyle. Dlatego jest mi wszystko jed¬no, czy ulicami maszerują homoseksua¬liści, czy wyznawcy Świętego Baobabu, czy też wreszcie uczestnicy Parady Nor¬malności - choć, oczywiście, gdy popa¬trzyłem sobie na tych „normalnych", to wyszło mi, że prędzej, ku niezadowole¬niu mej pani małżonki, przystąpiłbym do klubu gejów i czynnie wziął udział we wszystkich ich klubowych zajęciach, niżli zgodził się zostać takim „normal¬nym Polakiem" jak ci, których wtedy słyszałem i widziałem. Stosunek analny nie odarłby mnie z godności (moja god- ność nie mieści się w tyłku), ale marsz w nogę z tymi „normalnymi" - tak. Zdj^ mnie śmiech, a zaraz potem zgroza. Dob¬ry Jezu, normalni... Skoro tak, to chcę być pedałem. Parada Normalności, ja pierdzielę. Ale, koniec końców, niech sobie ma¬szerują, wywijają transparentami, nawo¬łują i pohukują. Jedni, drudzy i trzeci. Mają czas, zależy im na czymś, to wywi¬jają i maszerują, a co tam. Ja, w każdym razie, do żadnej demonstracji dobrowol¬nie przyłączać się nie zamierzam; żeby zawlec mnie na jakieś zgromadzenie, trzeba by użyć siły. A ponieważ wzrost mam słuszny, tuszę takoż, zdrówko zaś dopisuje, warto przysłać po mnie chociaż dwóch facetów podobnej postury. Względnie jednego z bronią (ten już mo¬że być mały i chudy). A wracając do popierdzielonych światów... Trzeba trafu, parę różnych światów zda¬rzyło mi się wymyślić. Z jakichś powo¬dów nieomal odsądzono je od czci i wia¬ry, nazywając ponurymi, groźnymi, nie¬przyjaznymi, ich twórcę zaś mianowano przedstawicielem dark fantasy. Nonsens. Po pierwsze, raczej dirty fantasy, bo w realizmie opisywanych zjawisk i ludzi zbliżam się aż do naturalizmu, co nie zawsze jest czyste, śliczne i pachnące. Niemniej, realistyczne czy naturalistecz-ne, żadną miarą nie są moje światy groź¬ne, wrogie i ponure. Są słodkie. Jeśli za punkt odniesienia przyjąć świat, w któ¬rym żyję, świat aż karykaturalny, aż tra¬gikomiczny w niezliczonych przejawach - jestem twórcą krain mlekiem i miodem płynących. We wszystkich moich książ¬kach razem wziętych nie pokazałem na¬wet jednej setnej tych okropności, które codziennie pokazuje telewizja. Otrzymuję czasem listy, z których autorami już nawet nie chce mi się dys¬kutować. Czytelnik zarzucał mi ostatnio, że w takim piekle, jakie opisuję, ludzie po prostu by nie wytrzymali, a ja nie wiem, skąd ten facet się urwał. Z choin¬ki? Spadł z Marsa czy raczej z Księżyca? Zamiast czytać fantastykę (chyba czyta, skoro zna moje dzieła), lepiej wziąłby się za gazety i książki historyczne. A tak swoją drogą - ot, kolejna dygresja - piszę od blisko ćwierćwiecza i przyzwyczai¬łem się do pochwał, nagan, krytyk, roz¬maitych ocen obiektywnych i nieobiek- tywnych... Naprawdę i naprawdę: mało co mnie wzrusza. Jeśli, dajmy na to. staje przede mną czytelnik i powiada: „Wku¬rzają mnie twoje książki. Nic tylko smród i brud, popaprańcy jacyś nieprze¬konujący, a św iat ponury i mroczny, że aż się rzygać chce" - wówczas mogę tylko uchylić kapelusza. Wolny człowiek wy¬raził swoją suwerenną opinię, widocznie poszukuje światów jeszcze bardziej przy¬jaznych i różowych, wolno mu. ja zaś mogę się liczyć z przedstawioną opinią, albo nie. Ale jeśli przychodzi osobnik i powiada: „Co ty opisujesz, przecież ta¬kie rzeczy nie mogą się zdarzać, takie wioski i miasta nie mogłyby istnieć, bo tego i tamtego..." Uuu, bratku. Twój gust to twoja sprawa, ale gdy chodzi o fakty... Ile przeczytałeś książek na ten temat0 Bo ja dzieł w różnym stopniu odnoszących się do historii przeczytałem... no, liczyć nie zamierzam, a nie chcę przeszarżo-wać, więc ostrożnie palnę: czterysta, i me mam na myśli tomików z serii „żółtego tygrysa". Doradzam więc wstrzemięźli¬wość w czynieniu autorowi (jakiemukol¬wiek) zarzutu niekompetencji, bo zanim się ten zarzut postawi, trzeba pierwej ko¬niecznie się upewnić co do kompetencji własnej. A z tym bywa bardzo krucho. I miałbym czasem ochotę ofuknąć nieuka publicznie, pokazać mu miejsce w szere¬gu, popisać się przy tym erudycją i wie¬dzą (co skądinąd nietrudne, gdy ma się za adwersarza ignoranta - na takim tle już nawet historyczna wiedza licealisty robi duże wrażenie). „Galeria" wprawdzie nie służy do prowadzenia polemik z krytyka¬mi twórczości imć Kresa, ale może jed¬nak kiedyś... Kto wie. Mógłbym poznę-cać się nad jakimś tumanem pod pretek¬stem, że oto uczę młodych adeptów pió¬ra, jak odpiera się podobne ataki (umie¬jętność przetrwania histerycznych szarż jest w tym zawodzie potrzebna). A wracając do fantastycznych światów... Jeszcze raz powtórzę, że absurdy napie¬rające na nas ze wszystkich stron nigdy nie powinny zostać oswojone. Kto przes¬taje dostrzegać nierealność rzeczywistoś¬ci, ten jest już tylko trybikiem w tej idio¬tycznej maszynerii, śrubką w projektorze wyświetalającym zwariowany film. Jest częścią tego ustrojstwa, więc nie ma dys¬tansu, już nie stoi z boku, a zatem niewie¬le ogarnie i zobaczy. Trybik, śrubka - ta¬kie coś raczej niczego ciekawego nie napisze. Krótko mówiąc, jeśli ktoś uważa - dajmy na to - że są powody, dla któ¬rych muzułmanie wysadzili londyńczy-ków w metrze, ten niech nie przysyła mi tekstów. Ja je oczywiście przeczytam (żadnych wstępnych deklaracji świato¬poglądowych nie wymagam), tyle tylko, że na pewno niewiele z mojej pracy w>-niknie, o czym uczciwie uprzedzam, bo wartość tekstów spłodzonych przez śrubkę, trybik jest... no. wiadomo Szko¬da forsy n3 znaczek. |