MotoNews.pl
  

Z życia kierowcy...

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Hehe , ale ten czas szybko leci....
Dnia 26.07.1999 roku dostałem uprawnienia do prowadzenia pojazdów, pamiętam jakby to było wczoraj to był piątek, odebrałem „prawko” i już w niedzielę pojechałem na giełdę do Słomczyna. Cały kurs również pamiętam doskonale J Jeździłem białym pięciodrzwiowym Fiatem Uno 1.4 z czarnymi listwami u dołu. Auto miało przebieg 170 kkm ale pod koniec na szafie pojawiła się przebieg poniżej 50kkm , zagadnięto o to instruktor powiedział że będzie musiał go sprzedać i kupić Punto. Tą drogą dowiedziałem się po 18 godzinie jazdy i że akurat trafiłem na okres kiedy w ośrodkach egzaminacyjnych wymieniali samochody i na Uno już się nie zdaje tylko na Punto. Na ostatnie dwie godziny co mi zostały dostałem brązowe Punto. Papiery złożyłem na Bema. Egzamin teoretyczny zdałem za pierwszym razem zrobiłem jeden błąd. Na placyku dostałem czerwone trzydrzwiowe Punto. Zrobiłem jeden błąd na wjeździe tyłem do garażu, egzaminator kazał poprawić i poprawiłem prawidłowo. Po placyku kazał zjechać na bok i powiedział do mnie „proszę przygotować samochód do wyjazdu na miasto” i polazł gdzieś. Po chwili wrócił , wsiadł i zapytał czy jestem gotowy, powiedziałem że tak, ale byłem zdenerwowany. Wyjechaliśmy z ośrodka w prawo do Kasprzaka. Później w Kasprzaka w prawo i wtedy zobaczyłem cos co mi krew w żyłach zmroziło a całe plecy zrobiły mi się mokre.... Otóż lusterka zewnętrzne zostały w pozycji „placykowej” czyli widziałem .... tylne koła!!!! Pierwsza myśl zjadę n chodnik powiem mu i poprawię, ale później pomyślałem że może mnie oblać – bałem się i postanowiłem pojechać mając jedynie do dyspozycji lusterko wewnątrz auta. I jechałem tak z duszą na ramieniu, wreszcie kazał mi skręcić znowu w prawo z Kasprzaka i później znowu w prawo w Prądzyńskiego – odetchnąłem z ulgą że nie dojechaliśmy do ronda. Na Prądzyńskiego miałem na moim pasie jakąś ciężarówkę i dwa samochody z naprzeciwka. Przyhamowałem, kierunek puściłem auta z naprzeciwka dyskretnie zerknąłem na lusterko wewnętrzne czy coś jest za mną a później ostentacyjne na lewe zewnętrzne w którym to mogłem jedynie sprawdzić czy jest koło , ominąłem ciężarówkę , dalej w prawo i do ośrodka. Wjechałem zatrzymałem auto wyłączyłem silnik a egzaminator do mnie mówi: „Egzamin teoretyczny ma pan zaliczony, manewry z poprawką ale zaliczone, jazda po mieście nie mam zastrzeżeń, znajomość przepisów nie mam zastrzeżeń, dynamika przejazdu prawidłowa, panowanie nad pojazdem nie mam zastrzeżeń” Wpisał coś tam do protokołu a mnie kamień z serca spadł uffffff pomyślałem. Egzaminator powiedział jeszcze „gratuluję prawo jazdy do odbiory w Wydziale Komunikacji za dwa tygodnie”. Zapytałem go wtedy czy miałby jakąś radę , złota myśl dla świeżo upieczonego zielonego kierowcy, odparł owszem i powiedział magiczne „jeździć bo w tym momencie zdał pan egzamin państwowy ale prawdziwą naukę jazdy pan dopiero zaczyna, szerokiej drogi!”
Od tego czasu miałem kilka samochodów
Fiata 126p 1989 zrobiłem nim 20kkm – auto awaryjne i korozyjne
Daewoo Tico 1996 zrobiłem 60kkm –auto bezawaryjne i korozja się nie chwytała
VW Golf II 1984 1,6D zrobiłem 30kkm – auto bezawaryjne ale korozyjne
Renault 9 1986 zrobiłem 5kkm – nigdy więcej!
Polonez 1,6 1995 zrobiłem 70kkm – bezawaryjne ale ruda go atakowała
DF Kąąbi 1986 zrobiłem 15kkm – to znacie J
Seat toledo 2,0 1991 zrobiłem 15 kkm – też go znacie
Syrena Bosto 1983 zrobiłem 300 m – ją dopiero poznacie J
Także z powyższego wynika że zrobiłem już w sumie 200 kkm nie jest to dużo ani mało, Przez ten czas otrzymałem trzy mandaty karne i miałem dwie na szczęście nie groźne stłuczki.
Ale nostalgia hehehe mnie ogarnęła, a Wy jakie macie przebiegi moi drodzy?
  
 
Hmmm, no cóż, ja już jestem stary i mam sklerozę.
Wiem jednak, że prawko zrobiłem w maju 1994 roku czyli mam je już ponad 11 lat.
Zdałem za drugim razem. Przy pierwszym podejściu zaliczyłem testy (2 błędy) ale oblałem jazdę po placyku. Wstyd przyznac ale nie udało mi się wjechać tyłem do "garażu". Pozwolono mi poprawić i kiedy dumnie wjechałem, Pan Egzaminator kazał otworzyć drzwi i zerknąć w dół - stałem idealnie NA LINII . Za drugim razem poszło już dobrze, placyk bez kłopotu, po mieście jeździłem bardzo krótko, może dlatego, że byłem przedostatni w tym dniu. Prawko zdawałem autem marki Fiat 126p . Na kursie jezdziłem białym a na egzaminie czerwonym bolidem. Nie da się ukryć, że przy moim wzroście jazda nie była zbyt łatwa i wygodna (jedynkę trzeba wrzucać pod kolano ).
Miałem to szczęście, że po odebraniu prawa jazdy właściwie od razu miałem możliwość jeżdżenia samochodem bardzo często, a po pół roku miałem już auto do swojej dyspozycji.
Tak się złożyło, że miałem do tej pory same auta tylnonapędowe - najpierw "rekina" 316, potem "ścierkę" 2.0, następnie dwa DFy i dwa Poldki. Pierwszym autem FWD zostało audi w maju tego roku, ale cały czas brakowało mi tylnonapędówki i od wczoraj mam w połowie z kolegą kolejnego DFa . Nie mam pojęcia ile kilometrów przez te 11 lat przejechałem, na pewno było tego sporo, bo praktycznie przez cały ten czas miałem jakieś auto i jeździłem nim na codzień. Najintensywniejszy był na pewno okres ostatnich dwóch lat, przez które przejechałem sporo ponad 100 tys kilometrów. Niestety mam na swoim koncie kilka, na szczęscie nie groźnych, stłuczek oraz kilka mandatów ale, odpukać, nic poważnego do tej pory sie nie zdarzyło. Mimo wydawałoby się długiego stażu za kierownicą oraz sporej ilości przejechanych kilometrów myślę, że człowiek za kierownicą cały czas się uczy i nie uważam się za fantastycznego, cudownego i boskiego kierowcę. Zaobserwowałem, że ludzie wokół jeżdżą coraz gorzej i mniej bezpiecznie, a ja z kolei poruszam się coraz wolniej i spokojniej - chyba niedługo będzie o mnie można mówić kierowca - emeryt . Howgh!
  
 
Ja egzamin zdałem 30 kwietnia 1998 roku, ledwo 2 miesiące wczesniej skończyłem 17 lat. Wtedy jeszcze się zdawało fiatem 126p, choć od czerwca wchodziły fiaty uno.
Na egzamin poszedłem po 17 godzinach kursu. Na placu popełniłem błąd przy kopercie jednak przy drugim podejściu już było OK. Na miasto wyjechałem jako pierwszy, oprócz mnie "na miasto" zostały dopuszczone jeszcze 2 osoby(!) z 15.
Po przejechaniu kilku skrzyżowań egzaminator kazał skręcić pod Ośrodek gdzie powiedział że trasę przejechałem w miarę dobrze i bez błędów i dodał "życzę szerokich dróg". Były to wtedy jedne z najbardziej budujących słów w moim życiu.
Blankiecik odebrałem po kilku dniach (po uiszczeniu 0,70 zł za papier + opłata skarbowa) i natychmiast udałem się na przejażdżkę 4 letnim wtedy polonezikiem. Przez kolejne 3 lata zrobiłem nim na spółkę z Tatą 30 tys km, później po śmierci Taty zostałem jedynym szoferem poldka. Dziś licznik wskazuje 169 tys więc orientacyjnie jakieś 100 tys jest "moje", bez żadnej stłuczki, bez mandatu (były dwie próby wlepienia ale jakoś się mi upiekło )
W swojej "karierze" kierowcy jeździłem jeszcze paroma furkami (Seicento, Skoda Fabia, Skoda Forman, Nissan Patrol, LandRover,UAZ, Hyundai Sonata, VW Jetta i jeszcze kilka) jednak najwięcej czasu spędziłem za kierownicą Poloneza.
  
 
Ja na kurs zostałem przyjęty w szkole w 10.1972 roku a prawko dostałem w marcu 73r. .
Jazdy miałem "Warszawą" za kierownicą pokonując ulicę Stalingradzką i osiedlowe uliczki Pragi II a motorem WSK 125 kręcąc się po placu i boisku koło szkoły.
Teorię przepisów i budowy samochodu zdałem już wcześniej a po ok. 8 h. wykonanych jazd z głupia frant wsiadłem do samochodu gdy był egzamin państwowy i zdałem egzamin praktyczny.

Egzamin polegał na przejechaniu Stalingradzką do placu Leńskiego, powrót i zaparkowanie tyłem wśród innych samochodów przed szkołą.

Wtedy już miałem swój motor więc mogłem oficjalnie wkroczyć do ruchu na drogach publicznych bez obawy ujęcia przez MO. Potem kupiłem sobie Zastawę 850 ale gdy zdechła mi na nierównym torowisku i o mało pociąg jej nie skasował natychmiast poszła do żyda. Następnym nabytkiem była syrena 105L (prawie nówka) którą zrobiłem ok. 150kkm i zmieniłem ją na Fiata Kąbii (odkupiony od FSO) fiat przeleciał u mnie ponad 100kkm i miał wymienione pierścionki na tzw. półszlify. w tym czasie miałem również żółtego maluszka który śmigał ok. 200kkm ze względu że "kartki na benzynę" (jeszcze za tym płacze wielu CPNiarzy) z dwóch aut pozwalały więcej przejechać malarem . W tym czasie miałem również krótki (ok.1/2r.) epizod z pick-upem ale żona zmusiła mnie żeby go sprzedać jako mało praktyczny dla mieszkańca Warszawskiego blokowiska (dziś tego żałuję ).
Fiatom kombi byłem wierny nawet jak miałem polonezy to też przerywane to było kilkoma kombikami (zawsze w kolorze kość słoniowa lub białym). Ponieważ "starym" pracownikom łatwiej było nabyć autko od fabryki to zmieniałem je jak rękawiczki - jeden mój kombi poszedł do sióstr zakonnych do Marek dwa inne ciężko pracowały w firmie u mojego kuzyna a jeden mi ukradli po miesiącu od kupna.
W 92 roku wyrwałem z OBRu 1,5 turbo (przejściówka) ale okazało się że chla jak smok i koledzy mi tak skutecznie naprawili auto że całość sprężaki zniknął a w zamian dostałem super gaźnik i auto tak przejeździło ponad 90kkm. Miałem wtedy jeden epizod z czerwonym polonezem (dla żony) ale zmieniłem go na białego maluszka bo dwa polonezy w rodzinie gdzie ja i tak ciągle jeździłem samochodami służbowymi to było za dużo. Następny biały 1,6 GLE przejechał ok. 80kkm i zmienił się na białego 1,6 GLI (abimex). W tym czasie przeprowadziłem się do Sulejówka, dzieci podrosły zdobyły prawko więc posiadałem średnio 5-6 samochodów jednorazowo z tym że zmiany poszczególnych egzepmlaży odbywały się czasem dwa razy do roku . Dla ułatwienia dodam że moja firma była dealerem FSO i zaimowała odkupowaniem aut od naszych klientów więc gdy ktoś firmie chciał sprzedać dobre auto to czasem brałem je dla siebie a sprzedawałem któreś z posiadanych. Do kompletu miałem nawet dwa melexy.
Jego już zastąpił złoty 1,6 GSI (ponad 150kkm) którego większość zna.
Mam jeszcze Matiza, Tico, Hultaya i Fiata kąbii któy jeżdzi tylko po kilku uliczkach bo nadal nie zrobiony.

W sumie posiadałem kilkadziesiąt samochodów a wliczając jazdę motorami i samochodami służbowymi i to że prawko mam ok. 12.000 dni a dziennie przejeżdżam ok. 100 km. (maksymalne dzienne przebiegi ponad 1.500 km.) to już dawno przejechałem ponad 1.000.000 km.

Miałem chyba 3 wypadki na motorach (jeden zakończony w szpitalu), jeden wypadek służbowym fiatem kąbii (połamane żebra i inne obrażenia) i jakieś 2-3 drobne stłuczki. Zapłaciłem też chyba ze 3 mandaty (bo kilka razy się wymigałem) .
  
 
hehe! retrospekcja. kurs na prawo jazdy pamietam niczym najgorsza mara nocna. oprocz czasu jaki trzeba bylo przeznaczyc na nauke teorii i jazdy, ja przeznaczylem 9 miesiecy wiecej, bo tyle zajelo mi zdawanie 8 razy egzaminu. uczylem sie jezdzic maluchem z wypadajaca dwojka u boku instruktora, ktory napierd3*l mnie po udach kijem, kiedy zrobilem cos zle. a ze zle robilem wszystko to bolaly mnie uda. ze 4 razy oblalem teorie, gdyz nigdy nie bylem mocny z zadan tekstowych. w koncu odziedziczylem git sciagawke i z jej pomoca udalo sie zaliczyc. gorzej bylo z praktyka. jeden z egzaminow trwal mniej wiecej pol minuty. bylem ostatni w kolejce stracencow, byl listopad, bylo ciemno i padal deszcz. zasiadlem za sterami malucha, ustawilem sobie lusterka, odpalilem i ruszylem. nie moglem zrozumiec, czemu ja nic nie widze za szyba i auto krzywo jedzie. egzaminator zakonczyl egzamin i uswiadomil mnie, ze jak jest ciemno, trzeba wlaczyc swiatla, a jak leje to przydaloby sie wlaczyc wycieraczki. to byl najbardziej drastyczny egzamin. w koncu udalo sie. mialem prawo jazdy, ale nie mialem auta.
z poczatku podwedzalem staremu zastawke 1100p (fajne autko), pozniej byly dwie SHLki i jawa. polonez borewicz 1.8 (co dwa dni w serwisie), warszawa 223K (w niej to sie rznelo panny!), escort 1.3 (tatusiowy), sierra 1.8 (zupelnie bezplciowe auto), renault 25 (tragedia), pomaranczowa rozkosz (slepa milosc) i blekitny odkurzacz (bo dziadek nie mial poloneza).
  
 
A ja opowiem tylko kawalek mojej historii z egzaminu na prawo jazdy (bo nic ciekawego nie bylo w sumie). Otoz jak juz wrocilem z jazd po miescie, ezgaminator powiedzial dokladnie (wulgaryzm oryginalny ) "Zebys nie mowil, ze jestem skurwysyn, to zaliczam. Masz za mnie wodke wypic" (czego oczywiscie nie zrobilem ).



[ wiadomość edytowana przez: -Marcin- dnia 2005-12-05 16:46:05 ]
  
 
dobry post nie ma co
ja swoje przygotowania do prawka zaczalem 2 lata wczesniej jak rodzice kupili sobie escorta kombi 98 ktorym od czasu do czasu dzis pomykam..
jako ze mialem fiata przy domu a umialem juz podstawy zaczelo sie dochodzic do perfekcji przez co teraz mam do wymiany przekladnie kierownicy
prawko zdalem 26 maja 2004 (miesciac po 1 czyli mamie zrobilem prezencik odebralem je 2tygodnie pozniej i sie zaczelo pierwsza przejazdzka na legalu odbylem na westerplatte bo mam jak rzut beretem....dziwnie tak...nie trzeba ogladac sie po lusterkach czy nie jada niebiescy
sam egazmin pamietam bardzo dobrze...okres fali..bo mialy wejsc podwyzki i wszyscy sie rzucili...ja musialem czekac ze zlozeniem papierow do 18:/ pisemny poszedl jakos...byly 2 bledy ale wazne ze zielone swiatlo dalej...oczekiwanie...ehhh...zdawalem przed ostatni z grupy...i jako jedyny zdalem byla juz godz 16 wiec ostatni egazmy...okres korkow i pospiechu...
na placyku poszlo jakos...choc pierwsza wpadke jaka bym zaliczyl to zle ustawione lusterko pasazera i moj fotel...why? dlatego ze na placu nie bylo lini i w tamtym miejscu bylo ciemno...zorientowalem sie gdy stanalem na koncu rekawa i mailem cofac...a tu zonk...gdzie linie...dobrze ze wprawilem sie przy domu na tzw reka za fotel i jechane...wszystko fajne ale nie moglem zbytnio widziec lewej strony przez co przod zachodzil na linie ale spostrzegawcze oko i szybka reka skontrowala to
rekaw za mna...potem parkowanie tylem...bez korekty ale z kontra przodu bo zachodzil na slupek...egzaminatro chyba juz chcial konczyc egzam ale gdy go zaskoczylem kontra usmiechnal sie...potem bylo zawracanie...luz...
wspomne jeszcze nieszczesny fotel...otorz jestem wysoki i ciezko mi dobrze ustawic wysokosc..fotel byl za daleko...i nie mialem pola manewru do szybkiej reakcji na sprzeglo...poprawilem to na rekawie...w momenci gdy dojechalem do konca, koles wysiadal a ja z jego trzasnieciem drzwiami przesunelem fotel do przodu
po placyku bylo miasto...godz 16...koreczki..hoho...ale pierwsze jego slowa to "prosze przygotowac sie do hamowania awaryjnego"
a ze slyszalem juz cos o tym i nie raz hamowalem ostrzej bylem przygotowany... zakret dluga prosta a na jej koncu koles chwytajac sie za uchwyt sufitowki krzyknal stop rabnelem w hample jednoczesnie wciskajac sprzeglo bo rozne wersje slyszalem (komus zgasl i oblal go...drugi ze zgasla ale pojechal dalej ehh )wolalem nie ryzykowac..
potem bylo zawracanie na skrzyzowaniu przed ktorym jest przejazd kolejowy wiec trzeba robic 3 manewry na raz..
potem juz jakos poslzo bez przygod...procz tego ze wozil mnie 30min...
a auta jakie mialem/mam to ukochany fiacior...jest calutki moj...na nim zaczalem jezdzic na kolanach u taty:0 potem samemu i mysle ze moj syn czy tez corka tez beda na nim sie szkolic..ale tylko na moich kolanach bo on ma mnie przezyc a nie zakonczyc zywot na nastepnym pokoleniu nastepnym autem jakie pojawi sie w moim wladaniu tez bedzie auto z zerania..zapewne poldek ale to w nastepnym odcinku z cyklu
"Z życia kierowcy..."
pozdrawiam i sorry za tak dlugii OT
  
 
Biedny PAGAN hehe!

Ja prawko zacząłem robić we wrześniu 2004 na egzamin zapisałem się 14 października 2 dni po 18-stce hehe a egzamin miałem 16 listopada. Postawiłem wszystko na jedną kartę, czyli zapisałem się od razu na testy i jazdę. Testy zdałem za pierwszym razem z dwoma błędami, ale fuks potem jazda na plac wylosowałem: zawracanie na 3 i garaż tyłem wszystko udało się za pierwszym razem na miasto zostało razem zemną 4 osoby z 15 byłem 2-gi w kolejce na miasto pierwszy oblał (myślę sobie „no to ku*3 zajebiście) w siadam i jadę wyjechałem z wordu na warszawską potem na Miłocin i spowrotem oczywiście nie obyło się bez przygód pierwsza z nich to menel z rowerem, który się deko zataczał, ale jakoś dałem sobie z tym rade druga kwestia już w drodze powrotnej wlot do Rzeszowa ul. Warszawska jadę prawym pasem 50 jak nakazują przepisy pas, na którym się poruszałem był remontowany i musiałem się udać na prawy ja do zmieniana pasa a tu mi wyskakuje firmówka Modeno zachowałem zimna krew wstawiłem III but Punto zawyło nagle zrobiło się 80 i dzięki temu uniknąłem kolizji poczułem się w tedy już oblany, ale pan egzaminator powiedział mi, że potrafię zapanować na pojazdem i będzie zemnie dobry kierowca. Prawko otrzymałem 2-go grudnia 04 właśnie miną rok jak je mam hehe. Na początku jeździłem Matizem rodziców, którego katowałem niemiłosiernie potem, czyli 11 sierpnia tegoż roku przyszedł czas na Kanta, o którym myślałem już dawno i tak teraz trwam z nim uczy mnie pokory itp. itd. Ale się rozpisałem heh.
  
 
dawno temu, grudzień, ciemno, zimno i śnieg. zdałem tylko dlatego, że nie rozjechałem facia, który wszedł przed maskę. i dlatego, że byłem wtedy bezrobotny. zlitował się
  
 
Kurs rozpocząłem mając jeszcze 16 lat, rzutem na taśmę załapałem się na stare przepisy. "Wykłady" z teorii trwaly jakoś od lutego, pierwsza jazda pomarańczowym fiatem punto mk2 odbyla się jakoś na początku kwietnia. Moją instruktorką (!) była śliczna wysoka blondyna, Aśka, niewiele starsza ode mnie . Dzięki temu miłe warunki podczas jazd były zapewnione . Jazdy poszły jakoś, wybitny nie byłem w każdym razie, no i nadal nie jestem.
Czasami w weekendy na bocznej dróżce niedaleko mojego osiedla ćwiczyłem płynne ruszanie z miejsca i zatrzymywanie się. Oczywiście obecnym DFem .
15.05.2002, czyli 12 dni po 17-tce zdałem bezbłędnie, jak na kujona przystało , egzamin teoretyczny.
10.06.2002 w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Słupsku nastąpił mój pierwszy egzamin z jazdy. Plac manewrowy. Czarne punto 2. Udało się. Zresztą, z całej 12-osobowej grupy nie zdała tylko jedna babka. Egzaminatorzy pili kawę przy stoliku między dwoma stanowiskami do manewrowania, chyba niespecjalnie byli przejęci tym, co się działo. Jazda po mieście - czerwone punto 2, biedawersja, nawet obrotomierza nie było. Trafiłem na calkiem fajnego egzaminatora. Jeszcze na terenie ośrodka kazał mi się zatrzymać, wysiadł, podszedl o stojącej obok astry... po fajki. W ogóle niezmiernie wyrozumiały był, auto zgaslo mi kilka razy podczas ruszania z miejsca, na jednym skrzyżowaniu otrzymawszy polecenie "Proszę skręcić w lewo" zawróciłem , ale powiedział tylko "no dobra, jedziemy dalej"... No i pierwszy egzamin okazał się być ostatnim .

Prawko odebralem... pierwszego dnia wakacji .
Przez długi czas kredens był przykrą koniecznością... potem jakoś się rzyzwyczaiłem, a potem zachorowałem... i w chorobie trwam do dzisiaj .
  
 
Ja zdawałem w Pile w listopadzie 98r. Były już mrozy. Zdawałem prz -7stopnia C, na Yamaha 100 cośtam i Punto. Jako jedyny z grupy zdałem . Trafiłem na wyrozumiałego gościa. Jako pierwsze jechałem motocyklem. Plac twardo zrobiłem bez rękawiczek, więc po chwili straciłem czucie w palcach i sprzęgło miało tylko dwie pozycje: włączone i wyłączone. Trzy czy cztery razy Yamaha wyrwała mi na jedno koło. Nawet na największym rondzie w Pile . Egzaminator skwitował to: "Start to masz jak żużlowiec "
Samochodem poprawiać musiałem zatoczkę i garaż tyłem. Po mieście jeździłem tylko chwilkę i jedyna uwaga to była, że niepotrzebnie się wlokę.
Tak więc obyło się w miarę łagodnie oprócz okropnego bólu w palcach .
  
 
Ja zapisałem sie na kurs 5 czerwca 2001, na pierwszą jazdę poszedłem na kacu bo przedtem opijaliśmy zakończenie roku, kur przeszedłem bezproblemowo, ale w połowie kursu wywalili mi parę słópków z placu, a tuż przed egzaminem dorysowali jakieś linie. Kurs miałem 3 sierpnia 2001 roku czyli dokładnie dzień po ukończeniu 17 roku życia. Zdałem za pierwszym razem, na teori 1 błąd, na placu 1 błąd bo łuk był za krótki, potem miałem skośny przodem i garaż tyłem. Na miasto z 15 osób poszło nas 4, pierwsza osoba oblała a ja znadujacy sie w pozostałej trójce zdałem tak jak oni. Prawko odebrałem około 20 sierpnia, pierwsza jazda po odebraniu to było Uno 1.4, następnie jeżdziłem Nubirą 2.0, potem pod koniec grudnia dostałem obecne auto Caro+ i tak zostało do dzisiaj.
  
 
Prawko dorwalem do reki w kwietniu 1996, zdalem za 3 razem, dwa razy weryfikowal mnie placyk. Za pierwszym razem wjechalem za gleboko do garazu (jeszcze byl prostopadle, tak jak ten tylem), za drugim zarównież i po zawodach Drugim razem było ciemno i zamiast kresek na asfalcie było widać kałuże ... no to też nie było o czym mówić. Trzeci raz poszedł śpiewająco Nie chcąc być posądzon o niepewną jazdę wciskałem biednemu Uniakowi na mieście ile można było, oczywiście do momentu osiągnięcia 60 km/h Zonk był taki, że uczyłem się na 1.4 fire, który nawet jeździł, a egzaminowali mnie na 1.0 gaźnikowym... Więc wyszło cokolwiek mułowato

A zaczynałem naukę (pierwsze 10 godzin) na DFie potem było Caro z fenomenalnie delikatnym pedałem hamulca (można było palcem wciskać i stawał dęba - widział ktoś takie cuda?).

Od tego czasu jeździłem całe 8 lat Polonezem... dopiero ostatnio przesiadając się na sztrucla... Mandaty 3, rowów 2, stłuczek 2, malowania rdzy 3 czy 4 razy ...



[ wiadomość edytowana przez: Domel dnia 2005-12-05 18:52:14 ]
  
 
Na wspominki się wzięło

Swoje prawo jazdy zrobiłem bardzo późno bo dopiero w wieku 21 lat (1991 rok) wczesniej jakoś mnie nie ciągnęło do samochodów chociaż od kiedy pamiętam samochód w domu był na przykład ten - SYRENA 104 >>>

Szkołę jazdy jak i egzamin odbyłem oczywiście Polonezem rocznik 1987 także naprawdę był to dobry rocznik do nauki jazdy, kiedyś wydaje mi się że egzaminy nie były tak trudne jak teraz - może inaczej nie zdawało się ich po 8 razy Egzamin odbyłem zimą (luty) i tą prawdziwą - tak tak kiedyś takie były - nie przejezdne drogi etc. W momencie odebrania prawa jazdy mój ojciec posiadał Ladę 2107 także miałem okazje poruszać się niż po drogach, potem przyszły kolejne już własne bądź służbowe lub rodzinne samochody: maluch, VWT4, seicento, polonez, uno ...

  
 
Cóż...prawko odebrałem z UK dokładnie 28-02-1999, czyli w dniu moich 18 urodzin
Ale jak to bywa swoją przygodę z motoryzacją zacząłem duuużo wcześniej. Najsampierw była...WSK "4" całe 175 ccm i Tata za plecami, ale nie pamiętam ile wtedy miałem lat. Później Komarek z biegami w rączce, Skoda 105L - pierwsze jazdy samochodem, Trabant...
Od momentu odebrania prawka były tak naprawdę dwa samochody:
1. Czerowony Caro 1,6 GLE rocznik 1992 - ok. 50 tkm
2. Zielona Perełka Atu+ GLI 1998 - w której aktualnie, jak wiele osób widziało wożę swoje tłuste dupsko - w tej chwili 35 tkm
Przez dwa lata ujeżdżałem samochody z wypożyczalni, różne marki i modele (się działo ). Najmilej wspominam Focusa 1,6. Pękało 300 km/dzień - razem 100 tkm. W sumie ok 185 tkm
Przez ten okres: 1 stłuczka nie z mojej winy, 2x drobne obcierki: raz GLE nie zmieściłem się do garażu i ostatnie drzewo o którym wiecie. Mandaty: oficjalnie ŻADNEGO, nieoficjalnie - 50 PLN za szybkość, 0 pkt karnych.
Tyle drogą wspominków
  
 
od dziecka mialem stycznosc z kierowaniem. mialem moze z 10 lat, rodzice mieli białego malucha i zawsze jak wracalismy ojciec zatrzymywal sie na przystanku tego samego skrzyzowania i ja siadalem na kolanach ojca i kierujac tak wjezdzalismy na parking, ten sam parking co teraz.

wtedy tez mialem pierwszy kontakt z policja. jechalem na kolanach u taty na pole do dziadka w sierpcu, droga szutrowa ale miejska, z naprzeciwka wyjezdza radiowoz. krotka gadka, tatus pokazal legitymacje i po sprawie

w zyciu nie interesowaly mnie samochody dlatego tez prawko zrobilem dopiero jak mialem 18 lat (mozna bylo od 17). jakos tak mi sie nie chcialo i balem sie tej odpowiedzialnosci. poszedlem na kurs, najpierw uno i fajny instruktor spiacy jak jezdzilem, jak mialem zrobione 15h to powiedzial ze wiecej mi nie trzeba, ale mi sie spodobalo od zawsze jezdzilem po miescie szybciej niz znaki pozwalaly i jak wzialem dodatkowe 2h na punto i jechalem normalnie to dostalem zjebe za to ze za szybko jezdze.

pisemny nawet nie pamietam kiedy zdalem, ale poszlo za pierwszym razem. w dzien praktycznego zerwalem sie ze szkoly i z plecaczkiem i pieniedzmi na nastepny egzamin jakbym nie zdal ruszylem na bemowo. wziadlem do punto, placyk, powtorka koperty i miasto. jechalem 60km/h, male ronnda na bemowie byly najgorsze, wrocilismy, polecialem lekkim bokiem na tych kamyczkach przy osrodku i kolo do mnie ze na troje ale mi zalicza. rodzice jak zadzwonilem byli w szoku...

poldek byl na poczatku pozniej wziuut a teraz sejko, mandatow od policji 0, raz jak wyprzedzalem po przystanku o malo nie przejechalem policjanta na jagiellonskiej dalem w lape 100zł, nigdy mnie nie zatrzymali za predkosc. stłuczki raz, wziuuta skalała blond siksa co stala na swiatlach na biegu i wjechala mi w dupe. przejechalem juz jakies 100kkm

aha, mandat jednak dostalem, tydzien temu kurwa dostalem za parkowanie 50zl!!! chuj, jeszcze nie zaplacilem
  
 
Parkowanie się nie liczy bo to auto dostało a nie ty
  
 
Najlepsi kierowcy zdają za drugim razem
  
 
true, true...
  
 
Uhuhu, emeryckie wspominki

Na prawko zacząłem chodzić tak jak większość zresztą przed ukończeniem 17-stki. Trafiłem na porządny ośrodek, bo kurs odbył się w następujący sposób:

- zapisałem się
- poszedłem na pierwszą jazdę na Uno 1.4 - dodatkowy bonus - urwane lusterko wewnętrzne więc trasa była Gocław - Carserwis na 1-go sierpnia - Gocław
- po drugiej jeździe były pierwsze zajęcia teoretyczne
- w międzyczasie były "badania lekarskie", na które nawet jakbym przyszedł bez nóg, rąk i z padaczką od urodzenia to i tak bym się nadawał - ważne było żeby okularów nie mieć - to gwarantowało badania bezterrminowe
- drugi raz na zajęcia poszedłem jak miał być egz. wewnętrzny, ale jako że nie chodziłem tam to nie wiedziałem, że im jedna godzina wypadła i traffiłem na 1-ą pomoc, później był egz. wew. który zdałem bo miałem ściągę, a i tak dwa błędy zrobiłem
- egzamin był na Bema, pierwsze podejście: teoria 0 błędów i to bez ściąg - stwierdziem że to jednak dziedzina, którą wolę raczej znać niż tylko zdać, plac (były to jeszcze czasy, gdy nie losowało się manewrów a robiło się wszystkie), Uno 1.0 i jedziemy. Łuk, za pierwszym podejściem, później był przód do garażu - za 1ym podejściem egzaminator uparł się że stoję krzywo (linijki nie miał ale mierzył palcami), wyjechałem i źle się ustawiłem do drugiego podejścia (za ciasno). Pytam się czy mogę się przestawić, na co usłyszałem "proszę wjeżdzać i nie zawrcać d... głowy. Jak było do przewidzenia pachołek był mój. Po następnej próbie wyjaśnienia panu chujowi że z takiego ustawienia to bym tam rowerem nie wjechał (oczywiście bezsensownej) na obrotomierzu (diodowym z poldka , zamontowanym na sztukę na desce rozdzielczej) zapaliły się wszystkie diodki łącznie z czerwoną i Uno wróciło na miejsce starotwe. Drugie podejście to już był luks - po prostu był normalny egzaminator. Wszystkie manewry poszły za pierwszym razem, na mieście dwa razy zapomniałem kierunków, dwa razy na dojazdach do skrzyżowań egzaminator mi nacisnął na hamulec, po czym przyznawał mi rację, że za wcześnie , i raz mnie zjebał, że zamiast przyspieszyć i wyprzedzić marudera na prawym pasie, ja się wlokę.

Prawko odebrałem 28.02.1997. Pierwszy przejazd na legalu - Almera (wtedy jescze ze starymi) - ta którą obecnie jeździ Aga.

Samochody. Almera (wtedy Ojca), później Fiesta, którą Aga dostała od starych, Polonez, obecnie są Nubira i Almera, Mondeo i Żuk teścia (to tylko samochody będące na codzień - tych sporadycznych było za dużo, żeby je tu wymieniać).

Największy wstyd za kierownicą - zabrakło mi beny w Fieście
Jedna stłuczka Nubirą - obcierek zderzaków nie liczę, bo to robię non stop.
Max przejechanych kilometrów na dobę - 2000
Ilości mandatów i dawania w łapę nie kojarzę, z reguły były za prędkość.
Ilość przejechanych km - odkąd dosiadłem Poldka do teraz robię około 40000 rocznie, wcześniej było mniej bo nie było czym -ogólnie pewnie około 300 kkm.
Prędkość max z jaką jechałem - prawie 200 Nubą (oczywiście licznikowe )

I cieszę się że przy mojej jeździe jeszcze nikogo nie zabiłem...