Tak sobie czytam posty Atak zimy i o zatrzaśnięciu auta i postanowiłem opowiedzieć wam moje kurna przygody przez które zamiast śmigać teraz na nartkach w górach - siedzę sam w domciu...

:
A było to tak - jak zawsze zapierdzielając jak motorek nie zdąrzyłem wcześniej wyrobić się z serwisem auta (zawieszenie). Przed świętami udało się tylko wymienić amorki na tył (olejowe KYB) - okazało się, że lewa spreż. jest pęknięta (!) - zupełnie nic nie czułem, auto stało prosto... (no ale nic założono jakieś wzmacniane od Vectry kombi) - jazda po wymianie to totalna zmiana (in plus oczywiście). Na wymianę przodu przyszedł czas wczoraj - zaraz po robocie naostrzyłem w serwisie nartki i pojechałem do mechanika - po zdjęciu kół okazało się, że trzeba wymienić końcówki drążków i sworzeń - pędem na butach na Towarową 33 - a sworznia nie ma... Wracam na warsztat, mówię - trudno niech pan składa - zaraz jadę w góry, a gość - przykro mi uciełem już stary... (!) Była 20 - jakoś udało się dojechać na Jagielońską i dokupić (też były problemy bo system komp. im wysiadł) - no ale teraz trzeba ustawić zbieżność, mechanik nie miał przyżądów - na Jagielońskiej chłopaki powiedzieli, że najwcześniej dziś rano. No to ok - wstajemy rano z dzieuchą pakujemy nartki bo auta - a tu klopsik zamki przymarzł - jakimś cudem udało się otworzyć tylne drzwi - wlazłem do środka od tyłu odpaliłem auto aby się ogrzało bo reszta dzwi nawet od środka nie dała się otworzyć - wysiadłem z auta, a moja Bea wsadziła swój plecak do tyłu i klapneła drzwiami... zasypaną, ciemną Wolę przciął mój głośny krzyk nieeeeeeeeeeeeeeee! No to byliśmy ugotowani - auto na chodzie (PB wrrr), drugiego kluczyka nie mam. Drzwi z tyłu lekko były niedomknięte, ale moje kombinowanie z drucikiem skończyło się na porysowaniu lakieru, miałem jeszcze drugiego pilota - nie było w nim baterii, dziewczyna pobiegła na Orlen - jak się okazało pilot działał, ale był rozkodowany. Po godzinie walki poddałem się i zadzwoniliśmy po magika - gość przyjechał po prawie dwóch godzinach w 8 sek. otworzył drzwi (wsadzjąc w przednie drzwi coś w rodzaju pompki jakiej się używa przy mierzeniu ciśnienia - zrobiła się mała szczelina - specjalnym wytrzymałym drucikiem otorzył drzwi kasując 100pln). No to lecimy pędęm na Jagielońską (ledwo wyjechałem z parkingu - śnieg). Milutko przyjemnie - ustawiają geometrię, jeszcze mamy szansę dojechać do znajomych pod Żywcem na wieczór. Nagle przychodzi mechanik i mówi, że przednie łożysko jest natychmiast do wymiany - idziemy do auta, na podnośniku dokładnie słychać ten pieprzony dźwięk który mi nie dawał przez ostatnie pół roku spokoju - myślałem, że to opony, nawet zakładałem wątek o tym... a to te pier***** łożysko. A byłem wcześniej u nich (wtedy co się spotkałem na Kotsisa z Zelmedem) technolog autem jeździł i powiedział, że w żadnym wypadu to nie łożyska, bo nie ma luzów tylko opony. Była już ok 13 - goście mówią, że ciężko będzie teraz z wymianą łożysk (200 za części i 300 za wymianę), a tym stanie stanowczo odradza wyjazd - na co moja dziewucha, że to kolejny znak, żeby nie jechać - no i siedzę cholera w domu piję wino, a znajomi dzownili, że zajebiste warunki narciarskie i wyciąg dziś kręci do 1.30 buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu
ps - sorki, że was zanudzam, ale musiałem

Pozdawiam serdecznie Was wszystkich i Wszystkiego Dobrego w NR 2006
[ wiadomość edytowana przez: elChopin dnia 2005-12-31 18:17:47 ]