Crash

  
Sortuj wg daty:
rosnąco malejąco
Myślę, że każdemu mistrzowi kierownicy rowerowej zdarzyło się być poniesionym przez narowistego rumaka. Ja jako bardzo ostrożny i prawy driver mam na koncie nieliczne kraksy. Ale zawsze to coś.

1. Pierwsza kraksa jaką pamiętam miała miejsce na ogródkach działkowych. Ścigałem się kolegą jadącym na Pelikanie. Ponieważ byłem wtedy ołnerem prawdziwie sportowej torpedy (Pudelka) pozwalałem sobie na łamanie przepisów co rusz.
I właśnie na jednym z zakrętów kierowca Pudelka zajechał Pelikanowi drogę. Kraksa wzbiła w powietrze chmurę kurzu przez którą można było zobaczyć kierowcę Pudelka uciekającego z miejsca wypadku. Kierowca nie uciekł jednak daleko, został wkrótce zatrzymany przez tatę

2. Było to w okresie mojej fascynacji motorowerami. Ponieważ nie miałem jeszcze co marzyć o Romeciku czy chociażby Komarku, postanowiłem przerobić rower na motorower i już Do przerobienia roweru "Junior" na motorower potrzebujemy:
-roweru "Junior"
-pustej puszki po Coca Coli
-kierowcy kamikadze
Przeróbka:
Bierzemy rower typu "Junior" wkładamy między przedni widelec a koło zgiętą puszkę po Coca Coli.
Efekt:
Rower wydaje miły dźwięk motoroweru trzymanego na wysokich obrotach. Nadaje się do lansu jak i do wyścigów ::
Tak przygowtowanym rowerem ruszyłem w trasę. Żeby rower był bardziej motorowerowy przyśpieszyłem do prędkości około 35kmh przy której dźwęk był bardzo donośny i głęboki. I w chwili największej głębi dźwięku puszka zaklinowała się między kołem a widelcem powodując nagłe zatrzymanie tego pierwszego Trochę się posiniaczyłem i podrapałem po kolanach ale mimo, że fiknąłem niezłego kozła na asfalcie to nic wielkiego mi sie nie stało

3. Postanowiłem szybko odebrać zdjęcia od fotografa. Wsiadłem na rower i popędziłem do niego w środku zimy. Lód niesamowity. Aleksandrów nie jest tak odśnieżany jak Łódź więc szklanka jest i na chodnikach i na drodze. Znając moje możliwości jako kierowcy roweru pozwoliłem sobie na drifty i ślizgi. Oczywiście pod całkowitą kontrolą. Sprawa się skomplikowała gdy odebrałem juz od fotografa zdjęcia i przez zapomnienie o zwykłej torebce musiałem je trzymać w jednej ręce a drugą kierować. I wtedy to właśnie, nawet nie na odcinku specjalnym ale zwykłej oblodzonej dojazdówce rower zniknął spod mojej dupci To było tak nagłe, że nawet nie zareagowałem. Niestety walnąłęm łbem o lód (dzieki Ci Panie za czapkę, którą miałęm na głowie) Oczywiście pozbierałem się szybko z chodnika bo ja klasę zachowuję do końca Bolał mnie jednak później posępny czerep

więcej grzechów nie pamiętam

teraz Wy się przyznajcie do swoich wyczynów



[ wiadomość edytowana przez: Wilu dnia 2005-04-21 20:01:09 ]
  
 
1. W 93 roku, jak miałem pięć lat, to chciałem przejechać między dwoma słupami latarni ulicznej. Ale tak wyszło, że nie wyrobiłem i walnołem w jeden z nich.
2. W tym samym roku zjeżdżałem z takiej gruntowej górki. Na końcu był duży głaz, myślałem że go ominę, ale nie ominołem, wypierdyliłem w niego i śliwę pod okiem przez miesiąc musiałem leczyć.
  
 
Pierwszy powazniejszy upadek byl na moim BMX, jechalem sobie rozpedzony po ulicy, a ze trwaly jakies roboty drogowe to byla cala w piasku, zblizalem sie do zakretu, postanowilem nie zwalniac i jak w niego weszlem to wszystkie kola stracily przyczepnosc, zaczalem sunac po asfalcie az do momentu wpadniecia do przydroznego rowu. Efektem bylo sporo otarc.

Jechalem w nocy na Giancie, po niezbyt dobrej drodze, dookola wiele dziur. Mialem na liczniku okolo 35km/h i nagle przedemna wylonila sie okropna wyrwa, nie moglem nic zrobic jak tylko w nia wjechac. Przednie kolo zatrzymalo sie w sekundzie a ja najpierw zsunalem sie z siadelka, obilem o rame swoje "skarby" a pozniej wylecialem przez kierownice. Nie podnosilem sie przez 5 min bo myslalem, ze nie zyje

Lato, Zalew Zemborzycki, jechalem droga prowadzaca nad sama skarpa, byla piekna pogoda wiec podziwialem krajobrazy, nagle zauwazylem, ze czesc drogi obsunelo sie do wody, bylem za blisko zeby hamowac, chcialem to ominac ale sie nie udalo, poszybowalem na dol, byl wtedy niski poziom wody wiec wyladowalem na piasku. Skarpa miala kolo 4m. Zemna i z rowerem nic sie nie stalo .

  
 
Ja odczuwam mój największy wypadek do dziś. Jechałem sobie w centrum wrocka i zobaczyłem dośc długą prostą a na niej garby. Więc się na pędziłem tak, że na najwyższym biegu szybko kręciłem pedałami i wyskakiwałem na progach. Na ostatnim źle skoczyłem i wylądowałem na przednie koło i przewróciłem się na prawy bok i upadłem na głowę i bark. Na szczęscie miałem kask na którym odbiła się jezdnia, ale stłukłem sobie bark. Było to przed egzaminami, chyba nawet na przedtermin poszedłem z temblakiem. No i po roku przy ćwiczeniach ciągle mnie boli. Pozdrawiam


[ wiadomość edytowana przez: borygo dnia 2005-04-21 21:40:42 ]
  
 
mój najpoważniejszy upadek nie był tyle bolesny co powstanie z gleby. przejeżdżając przez dosyć głęboki rów, źle wymierzyłem i ległem we wspomnianym rowie w gąszczu metrowych pokrzyw. w dodatku byłem w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączka i bez rękawiczek, a podnieść musiałem się sam. kuźwa ale bedę to długo pamiętał.
a przypomniałem sobie jeszcze jak byłem młodym chłpaczkiem miałem jubilata, taki składak na dużych kołach, jeździł bardzo szybko. jechałem po chodniku, nagle z jakiejś bramy wybiegł pies i jak to one mają w zwyczaju zaczął za mną biec i szczekać. więc ja na pedały z całej siły odwracając się czy mnie nie dogania. w pewnej chwili z bramy wyjechał fiat 126p. ja wylądowałem na dachu malucha, szyba się zbiła a widelec cofnął się sporo.

pozdrawiam


[ wiadomość edytowana przez: MARCIN_RADOM dnia 2005-04-22 13:12:50 ]
  
 
ja w sumie nie mialem zadnych takich w mlodosci glupich wypadkow, no raz wywalilem sie na zakrecie na moim wigry 3 scigajac sie po parkingu - norma, innym razem wylecialem przez kierownice rozwalajac sobie kolano bo przejezdzalem przez krzaki a w nich byl niezly kamien - tez norma

ostatnio jednak na jesien w gorach na jednym z asfaltowych kretych zjazdow trzymalem sie dupy kumplowi przy ok 50km/h, on zaczal zwalniac wiec ja lewy pas i biore go, pech moj ze zaczal sie zakret w prawo - przy ok 55-60km/h wylecialem z drogi w row, rower wpadl w krzaki a mnie wyrzucilo na bok, gleba, szuranie asfaltem z piaskiem az do metalowych slupkow o ktore zatrzymalem sie do zera uderzajac w jeden z nich lokciem. 3cm nizej i mialbym lokiec dwustronny a tak obilem sobie tylko wiazadlo tricepsa - bolalo ze miesiac

mialem kask ofkoz i nic innego sie nie stalo procz obicia tej reki.
  
 
Lat temu 20 -25 jeździłem dużo bo 400-500 km tygodniowo . Co prawda do żadnego klubu nie należałem , ale ścigałem się po różnych wyścigach dla niestowarzyszonych , a poza tym po prostu to lubiłem ( teraz dalej lubię , ale i lata już nie te i czasu jakby mniej ) W każdym razie - jak wynika z rachunku prawdopodobieństwa - przy takich przebiegach - i kraks było proporcjonalnie dużo .
Najbardziej dramatyczna przytrafiła mi się gdy wracałem do Krakowa z Zakopanego . Zjeżdżałem sobie z Lubnia ( taka duża góra pomiędzy Rabką , a Pcimiem . Rower szosowy z góry osiąga tam miejscami 80 km/h .W którymś momencie droga prowadzi tam skrajem lasu . Było to może godzinę po burzy , jaka przeszła nad tym terenem i wszędzie droga była już sucha i czysta , ale akurat tam na całą jezdnię wychodził jęzor błota i kamieni - wymyty przez wodę z lasu . Wpadłem w to z pełną prędkością , bo było to za zakrętem i nie było już kiedy hamować . Od uderzenia o nierówności urwała mi się klamka hamulców od kierownicy , i moja ręka w związku z tym zaczęłą oderzać o szprychy przedniego koła . Straciłem panowanie nad rowerem i zniosło mnie na lewy pas jezdni . A tam pod górę czołgał się taki niby autobus ( nazywało się to to Osinobus i na podwoziu ciężarowego Stara miało kabinę do przewozu ludzi ) Oczyma wyobraźni już się widziałem wpasowanego w jego chłodnicę . Jakimś cudem udało mi się jednak szarpnąć kierownicę w prawo ( jedną ręką , z drugą w szprychach ) i odwrócić do niego plecami . Przeszorowałem całą powierzchnią pleców po jego boku , a jak się bok skończył - wpadłem do rowu . Koszulka w strzępach , plecy pocięte w gustowne paski , ale rower ( znów cud ! ) poza wcześniej urwaną klamką - cały . Wyskoczyło chyba ze dwudziestu chłopa i dalej mnie ratować ! Też zdziwieni , że żyję ! Pomogli mi się umyć , i nic tylko zrobią ściepę , żebym miał jak wrócić do domu . Jakież było ich zdziwienie , jak okręciłem urwaną klamkę na lince dookoła kierownicy , podziękowałem i pojechałem dalej o własnych siłach !
Ale ze strachu długo mi się jeszcze ręce trzęsły , a i po drodze kilka razy było mi miło , jak obcy ludzie widząc moje plecki - proponowali mi podwiezienie .
Wcześniej i poźniej miałem jeszcze kilka różnych przypadków , niemniej jednak - ten szczególnie wrył mi się w pamięć ( i w plecy )

[ wiadomość edytowana przez: schab dnia 2005-04-22 16:18:28 ]
  
 
na rowerku może pare razy ale na jednośladzie to sie ciesze ,że zyje.Kiedyś produkowali takie fajne cuda jak ogar z silnikiem od czeskiego ''scigacza '' jawy.Na tym ustrojstwie lubiłem sie scigać z kumplami którzy mieli oryginalne jawy tudzież simsonki.Pech chciał ,że podczas jednego z takich wyścigów najpierw na piachu na asflacie ujechało mi koło a potem jak mnie juz nieco zniosło przyp..... w tył simsonka który mnie właśnie wyprzedzał.Finał - nie trudno sie domyśleć..simsonek miał 70 ja juz nieco mniej na niedziałającym liczniku Jak zbierali mnie z jezdni kumple to jeszcze nie wiedziałem osso chosi?? Nowiutka koszulka renomowanej firmy przeznt od ciotki poszła na szmatki kask popękał a komarek ---- skur*** yn cały (tylko bak cie jakimś cudem poobdzierał).Ja jeszcze przez pare dni nie wiedziałem co jest nie tak za mna i okazało sie że mam zwichniętą rekę i pękniety palec u nogi ten duzy.Moja miłośc do tego motorka nigdy nie zgasła.
  
 
No właśnie wróciłem z wycieczki z bolącym udem i łokciem. Zapomniałem, że zmieniłem opony z terenowych na szosowe no i chciało mi się podjechać pod górkę , która nigdy nie sprawiała kłopotu, ale jak wpadłem w koleine i straciłem równowagę, pedałem zachaczyłem o podłoże no i upadłem. Teraz ciepię trochę.


[ wiadomość edytowana przez: borygo dnia 2005-04-24 19:55:14 ]
  
 
No mysle ze Bart (ten z Tychów, co to miał RB z Mońkiem), to coś o glebach moze powiedziec. Taka to ta "nasza" wersja rowerów

Ja ostatnia solidna glebe mialem na zawodach XC AZSu AE. Pojechalem tam na zjazdówce bez napędu. Przerzutke rozwalilem tydzien wcześniej, wiec moj rower dzialal wylacznie na grawitacje. Tak w skrocie grawitacja zadzialala, ale tylna opona BEZ BIEŻNIKA nie no i jak wypadłem z szutru na asfalt to sie poslizgnalem, wpaslem na druga strone drogi, zahaczylem chba reka o drzewo no i rower zrobil stopa a ja nie. Poleciaem z jakichs 2 metrow na twarz. Wybilem nią dziure w ziemi. Na szczescie mialem kask ze szczeną 2 palce lewej reki mnie bolaly chyba z miesiąc, nie omglem nimi prawie ruszac przez jakis tydzien, bark tez ok miesiąca, a kark mnie bolal przez kolejne 3 miesiace. Tak to jest jak czlowiek spada na ziemie CALYM ciezarem na twarz. Nie zdazylem nawet rak wysunac. Bardzo ciekawe doswiadczenie
  
 
Julo, nie wiedzialem ze masz takiego fajnego fiaciora
Ale ten swiat maly
A co do gleb, to cale szczescie nie mialem ich duzo i nic powaznego sobie nie zrobilem, ot kilka otarc, pekniete zebra, odbita nerka, normalka Wiecej strachu sie najadlem jak kumpel wyglebil i stracil przytomnosc, az turysci po goprowcow dzwonili
W koncu sport to zdrowie
  
 
Kumpel na kolarce wyciagnal mnie na tor ... mowil mi z 10 razy nie wyjezdzaj poza czerwona linie .... na ale ja mam gianta on wszedzie wjedzie ..... no i zjechalem mialem caly bok starty od twarzy poprzez reke az do nogi ...

Murek 2m szerokosc z 30cm ... ja nie przejade !!! ladowanie na boku (nie udalo sie z noskow wypiac)

Rampa dla skejtów wys okolo 1,20m kilka razy pieknie sie udalo wyskoczyc ale za ktoryms zle zbalansowalel i buuum

Schodki pod kolumna zygmunta (jak ktos byl wie ze sa coraz wyzsze) oczywiscie podskakiwalem pod nie az do momentu kiedy nie wydalo bo bylo za wysoko .... rozwalone tylnie kolo ....

Po tym zdarzeniu odpialem tylni hamulec i nastepnego dnia zapominajac o tym zaczalem "downhill" z gorki kazurowki na ursynowie (w strone lasu) ... stok pokonalem ale na koncu byl row na ktorym doszczetnie pogielem obrecze ....

moglbym tak gadac i gadac

pozdr
  
 
Ja miałem poważny wypadek na rowerku rok temu. Jechałem sobie ulicą 40 km/h, a po chwili ze skrzyżowania wyjeżdza maluch. (nie zauważyłem STOPu):
W maluchu zbita szyba, mocno wgniecione drzwi
Rowerek poszedł na złom bo aż przy siedzeniu rama była wgnieciona.
Dobrze że przeleciałem nad samochodem i wylądowałem (miękko, rekoma) na chodnik. Rączki troche bolały ale jakoś wytrzymałem.

pozdr.
  
 
każdy z nas cos "wywinoł", ale najważniejsze jest po wszystkim oddac się w ręce lekarza który oceni jak bardzo jesteśmy potłuczeni. Kilka lat temu w górach zaliczyłem poważna krakse, od tego czasu mam kłopoty z bolącymi nadgarstkami, które w tedy powaznie zbiłem, i których nie wyleczyłem.
Tak że po wszystkim polecam obowiązkowo wizyte u lekarza, zamiast mówić sobie że to tylko lekkie zbicie itp.
  
 
Wypadkow na rowerze mialem tyle, że nawet wszystkich nie pamiętam....


Pierwszy który pamiętam był zaraz po kupieniu kasku, na Fortach Bema.

Nie zmieścilem się w szybko pokonywanym zakręcie i przypierniczyłem centralnie glową w drzewo, na szczęście miałem kask

Kolejna stłuczka była na szybko pokonywanym łuku, powierzchnia granitowa, lekko wilgotna i trzask...... znowu kask uratował mi baniak, ale zorałem sobie twarz o ziemię, a następnego dnia mialem wesele brata

Kolejny raz , znowu na Fortach Bema, zjeżdżalem z bardzo stromej, trudnej technicznie góreczki, wytraszyłem się (przy takich zjazdach trzeba mieć jajca ze stali ), straciłem równowagę i poleciałem żebrami na drzewo (na szczęscie male).
Trudnosci w oddychaniu mialem przez kolejnych kilka tygodni.

Było tego duzo więcej, ale te wypadki pamiętam, pewnie ze względu na obrażenia...
  
 
jako dzieciak mialem wiele mniejszych i wiekszych kraks. Ostatnio jezdze jakby mniej i delikatniej, wiec nic specjalnego nie odwalilem.
pamietam tylko pare ciekawszych hitow.
1. jedziemy z kumplami poprzez kompleks (?) rekreacyjny pt. stawy jana. Jeziorko i etc. Jade pierwszy z zamiarem przeciecia asfaltowego boiska, na ktore zamierzam zjechac z trawiastej gorki, ktora mam po drodze, ktora to obejmuje boisko wokol (bylo ono w takiej jakby niecce - przynajmniej tak wygladalo z perspektywy jadacego na rowerze). Najazd na gorke i... okazalo sie, ze z drugiej strony ten nasyp to nie trawiasta gorka a trybunki! Takie schodki z kraweznikow!
Nawet nei hamowalem... chlopaki mowili, ze ylko puscilem kierownice i rozlozylem lapska do lotu albo inaczej - jak ksaidz do blogoslawienstwa.
Potluklem sie solidnie, rower zasadniczo caly, tylko troche osprzetu poodpadalo, jak kozilkwal.

Innym razem pod Koluszkami jechalem sobie utwardzona drozka przez las. Twardo i z gorki, wiec predkosc jak trzeba. No i okazalo sie, ze drozka skreca w dol i konczy sie w rzeczce. W dodatku konczy sie progiem.
No i tak jak zjezdzalem, tak zatrzymalem sie dopiero w rzeczce.
USTAŁEM, ale ledwo wrocilem do domu.
kola z oskami do wymiany, pozniej okazqalo sie, ze suprt i okolice tez ucierpialy.

I na koniec wypadek mojej żonkowskiej - ku przestrodze. Otoz ona myka bicyklem do pracy (taki typowy miejsko-turystyczny). I tak sobie mijala rzad aut, az z jednego ktos zechcial wysiasc... no i dupnela centralnie w drzwi. Pare siniakow zaliczyla, a moglo byc nie mil, bo byla w IV miesiacu z juniorem.
  
 
a ja mialem najrozniejszego rodzaju gleby i rozbijki i wogule zaczynajac od wjechania w ludzia lub drzewo w lesie po przez
walnieciem sie moimi diamentami w mostek od kiery no i konczac na rampie to najgorzej co mi sie stalo to wyrombalem cale kostki mialem zdrapane lokiec biodro i troche plecow po pachami i cos we lbie mi sie zrobilo potem caly dzien zygslerm no ale trza wstac i jechac dalej takie moje zdanie
  
 
Ja też mogę się pochwalić, że miełem wiele rowerowych wpadek. Pierwszą jaką pamietam: biegnę sobie z takim małym rowerkiem u cioci, rower podskoczyl na progu i jakaś śruba obdarła mi całe udo. Pamiętam, że płakałem wtedy jak zarzynana świnia Potem było jescze wiele kontuzji. Najwięcej wtedy gdy bawiliśmy sie z kumplami w Jackass'ów. Za ostatni wypadek sporo zapłaciłem. Umówiłem się z kuzynkiem na boisku. Zawsze na rowerach się wygłupialiśmy się. Tak było i ty razem. Jedziemy naprzeciw siebie z prędkością ok. 35km/h. On zachamował i ustawił się bokiem do mnie...... A ja w niego. Nowy rower miał. Kierownica ugietą przednie koło poszło manetki, i takie mniejsze drobiazgi zniszczone. Kiedy pojechaliśmy do sklepy, zapytać się o części, fazet powiedzial, że naprawa wyniesie około 500PLN Do tej pory ta kasy śni mi się po nocach.
  
 
z takich ciekawszych crash'ów...

w wieku około 17 lat śmigam z 4 kumplami żużlową drogą (lekko nachylona, my jedziemy w dół), ostro naginamy, kto ile ma sił w nogach. Droga po około kilometrze dojeżdża do lasu i skręca w prawo. Wyrwałem z jednym z kolegów do przodu podczas gdy pozostałych dwóch zostało w tyle. Udało mi się też jego wyprzedzić i odstawić na dobre kilkanaście metrów. Widząc, że jestem "the best " postanowiłem zahamować i poczekać na ziomków. Zafascynowany jazdą motocykli żużlowych (jak ładnie bokiem zakręty biorą) hamowałem w tenże właśnie sposób - czyli ręka na manetce od tylnego hamulca, tylne koło na bok a przód nadaje kierunek. Wszystko było przepięknie... do momentu, gdy pod tylne koło wpasował się spory kamień (nie widziałem go). Tył roweru wyrzuciło w górę, mnie wyrwało z pedałów, zaliczyłem glebę jak się patrzy upadając na bok, przeturlałem kilka ładnych koziołków, rower w tym czasie fikał swoje aż przeleciał nade mną i zatrzymał się kilka metrów przede mną. Ja skończyłem moje piruety w pozycji leżącej na wznak. Szybko się ocknąłem i podniosłem do siadu prostego. Oglądam się gdzie moi kumple a w tym czasie widzę, że jeden z nich robi identyczne hamowanie jak ja (z tym że bez kamienia) a jego tylne koło idzie centralnie we mnie... ku mojemu szczęściu puścił hamulec i koło złapało przyczepność co pozwoliło mu mnie ominąć w ostatniej chwili. Efekt był taki, że tylne koło mojego roweru nie było w stanie obrócić się bo widelec był za wąski, trochę przytarły się manetki i siodło, ja natomiast nie miałem strupów tylko na.. hm no wiecie czym . następniego dnia pojechałem na obóz nad morze.

nie będę pisał o wylatywaniu przez kierownicę bo chyba każdy z nas wie jak to smakuje. Przypuszczam też, że niejednemu z nas też ześlizgnęła się noga z klatki pedału... mnie ostatnio się to przytrafiło w dwa lata temu gdy na jednej z częściej uczęszczanych przeze mnie tras ktoś przebudował niewielką (20cm wysokości) hopkę... (pierwszą na tej trasie). Zrobiłem na nią dość szybki (około 35km/h) najazd (jak zwykle) i lecę (nisko i daleko)kawałeczek zeby lądować w miejscu gdzie zawsze to miało miejsce. Jednak co się okazuje ktoś odsunął zeskok i tam gdzie miałem na niego natrafić znalazłem początek wzniesienia, które stanowiło zeskok. nie muszę chyba mówić jak zaryłem - na szczęście w nieszczęściu nie utrzymałem kierownicy prosto i koło zjechało bez szwanku na bok. Jedynie mój piszczel solidnie oberwał (mam metalowe pedały). Skórę z włoskami zdejmowałem z ząbków na pedałach, a na nodze mam 6 blizn, które momentami cholernie swędzą... ale wolę tak niż miałbym chodzić z gipsem...

pzdr


[ wiadomość edytowana przez: scoodie dnia 2006-03-08 22:51:46 ]
  
 
Tez mam metalowe pedaly .... oj duzy bol